Sport

PZLA tonie – pracownicy po raz drugi nie chcą ratować związku

 Zdaniem niektórych członków obecnego zarządu, jak również pracowników i działaczy, takie posunięcie byłoby najlepszym rozwiązaniem w kryzysowej sytuacji, w jakiej znalazł się PZLA. Historia związku zna już przypadki zawirowań finansowych. Najpoważniejsze odnotowano w olimpijskim roku 2000 (Sydney), kiedy to zadłużenie sięgało blisko 2 mln zł. Wówczas to prawie wszyscy pracownicy oraz będący na etatach PZLA trenerzy zgodzili się dobrowolnie na przyjęcie wypowiedzeń i podpisanie umów na nowych, bardzo niekorzystnych warunkach, z obniżonym wynagrodzeniem. Dopiero po trzech latach uposażenia wróciły do poprzedniego poziomu. W rozmowie z PAP podkreślali, że nie można mówić o podwyżkach, bo dostali to, co poświęcili dla ratowania związku. Zdaniem Iwony Kiljan, która pracuje w PZLA 23 lata, takie wyrzeczenia mogą podejmować tylko osoby prawdziwie “kochające lekką atletykę”. “Nie wiem, czy w innym przypadku ktoś zrzekłby się pieniędzy, by ratować firmę. A dodam, że wiele osób nie patrzy na zegarki, na swoje życie prywatne, pracuje po godzinach, bierze +papiery+ do domu, bo wie, że jak na czas nie załatwi sprawy, ucierpią na tym zawodnicy. My szanujemy ich wysiłek i chcemy, aby i nasz był szanowany. Jesteśmy niczym zakład usługowy dla lekkoatletów” – podkreśla Iwona Kiljan z działu szkolenia, do którego dzwonią wierzyciele z pytaniami, kiedy zapłacone zostaną faktury m.in. za zgrupowania, witaminy, odżywki. Pracownicy mają żal do prezes Ireny Szewińskiej, że nie informuje ich o sytuacji związku. Wiedzą jedynie tyle, co przeczytają w gazetach bądź w internecie. Nawet na stronie PZLA nie ma nic, co uchwalił zarząd, że jest “jakaś komisja problemowa”, że sekretarz generalny został zwolniony dyscyplinarnie, że odeszła główna księgowa i jest nowa (nie wiedziała o tym nawet kadrowa), że nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora Memoriału Janusza Kusocińskiego itd, itd. Niektóre osoby zatrudnione w PZLA nie wytrzymują napięcia i … trafiają do szpitala. Ostatnio zawałem sytuację okupił Wiktor Pikula, jedenaście lat pracujący w centrali “królowej”. Na koniec 2004 roku PZLA miało nadwyżkę budżetową z dochodów własnych i od sponsorów blisko 600 tys. zł. Po dwunastu miesiącach był niedobór ok. 145 tys. zł, a po następnych dwunastu – powiększył się o ponad 300 tys. zł. Gdzie był wówczas zarząd, komisja rewizyjna? Na te pytania, stawiane przez dziennikarza PAP, nie każdy chce obecnie odpowiadać. Na widok ekipy telewizyjnej jedni w popłochu uciekają, inni chowają się w ustronne miejsca bądź odsyłają do … wiceprezesa ds. organizacyjnych i finansowych Tomasza Lipca, którego na tę funkcję “namaściła” w styczniu 2005 roku Irena Szewińska. Lipiec na czas pełnienia funkcji ministra sportu (od 31 października 2005) zawiesił działalność w PZLA, by wyrazić gotowość jej kontynuowania po tym, jak 9 lipca 2007 roku jego dymisję przyjął prezydent RP. Jednak 25 października został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i aresztowany. Prokuratura okręgowa w Warszawie zarzuciła Tomaszowi Lipcowi m.in. przyjęcie “korzyści majątkowej w związku z pełnieniem funkcji publicznej” oraz w związku z działalnością Centralnego Ośrodka Sportu. Zarząd PZLA nie zdecydował się jednak zawiesić wiceprezesa w czynnościach (nadal przebywa w areszcie), co potwierdza informacja na stronie internetowej związku. Wieści o złej kondycji finansowej i przewidywanym zadłużeniu rozniosły się wśród pracowników jesienią 2007 roku, a sekretarz generalny była poinformowana o tym oficjalnie w październiku. Mimo to 11 grudnia, na pytanie wiceprezesa Janusza Krynickiego, sekretarz zapewniał, iż stan finansów PZLA jest dobry. Protokoły komisji rewizyjnej związku wskazują na wiele nieprawidłowości w działalności. Dlaczego były one ukrywane? “Nie wiem, głupota, nonszalancja, brak umiejętności kierowania” – odpowiedział PAP przewodniczący KR Zygmunt Worsa.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button