Wycięte w pień

W Mysłowicach przy ulicy Krakowskiej, wycięto dwadzieścia drzew dosłownie do pnia. I nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że jeśli którekolwiek z nich obumrze, miasto bedzie musiało zapłacić mandat.
Kary, które mogą sięgnąć kilku tysięcy złotych za każde drzewo, które obumrze w przeciągu najbliższych trzech lat. Trzech lat, które zdaniem przyrodników tak naprawdę nie wystarczą, aby ocenić, czy drzewo przeżyje.
– Z punktu widzenia biologicznego, patrząc na życie i możliwość regeneracji drzewa po zabiegu ten trzyletni okres jest minimalny. Wydaję mi się, że to jest tylko taka decyzja urzędnicza – tłumaczy Jerzy Parusel z Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Decyzja, o którą niejednokrotnie zabiegają sami mieszkańcy.
– Mnóstwo ludzi uważa, że się nieprawidłowo tnie, bo się tylko regeneruje, a oni by chcieli, żeby zostawał taki kikut, bo im się to podoba – powiedziała Ewelina Biela, Zakład Zieleni Miejskiej w Katowicach.
Przycinanie to nie tylko kwestia gustu, ale również bezpieczeństwa. W ten sposób usuwa się suche gałezie. Jednak nawet ci, którzy boją się spadających konarów, zachowują zdrowy rozsądek. – Obcinanie tych suchych gałezi co zagrażają bezpieczeństwu samochodów i przechodniów. Jak są wiatry, ulewy, deszcze, to wiadomo, że to jakieś szkody przynosi. Ale całkowite obcinanie – absolutnie. To jest przecież nasze życie – tłumaczy mieszkanka Mysłowic.
Życie, które przez bezmyślne decyzje urzędników i tych co cięć dokonują staje się zagrożone. – Prywatni inwestorzy i pilarze z prywatnych firm mówią potem: skoro miasto tak tnie, które powinno pilnować jakiegoś ładu i porządku, to dlaczego my tak nie możemy. I potem to pączkuje następnymi takimi przycinkami – stiwerdził Wojciech Gieburowski, właściciel firmy pielęgnującej drzewa.
Przycinkami, które dotykają także gatunków szlachetnych i sprawiają, że na Śląsku coraz trudniej się oddycha, bo w miejsce umierających drzew wciąż sadzi się zbyt mało nowych.