Zagłębie Sosnowiec kontra Kotwica Kołobrzeg

W momencie rozpoczęcia spotkania nic nie zapowiadało wielkich emocji. Zagłębie zgodnie z planem ruszyło z groźnymi atakami, co chwilę stwarzając sobie dogodne sytuacje do zdobycia bramki. Trafienie Wojciecha Białka nie było więc niespodzianką, choć gol ten nie powinien zostać uznany. Piłkarz do bramki zdobytej ręką nie chciał się jednak przyznać. – Co mam powiedzieć? Nie wiedziałem, że ręką, myślałem, że głową – stwierdza Wojciech Białek, Zagłębie Sosnowiec.
Zawodnik, a tym bardziej sędzia, dotknięcia piłki ręką mógł jednak nie widzieć, bo już wtedy nad stadionem ludowym zapadał zmrok. Jupitery, mimo coraz większych ciemności, wciąż jednak nie działały. Publiczność najpierw zaczęła więc domagać się światła, a później sama postanowiła je włączyć. Przerwa w spotkaniu była więc nie typowa, bo zamiast piętnastu minut, trwała… godzinę.
Piłkarze Kotwicy zaczęli już myśleć o pakowaniu walizek, ale właśnie wtedy nastąpił magiczny moment. – To było dwuznaczne. Podobno była awaria, kiedy dowiedziano się, że chcemy przełożenia terminu, to awaria nagle zniknęła, rozbłysły światła. Ale zostawiam to bez komentarza – mówi Tomasz Arteniuk, trener Kotwicy Kołbrzeg.
Po przerwie, już przy normalnym oświetleniu, dodatkowo zmobilizowani całym zamieszaniem goście z Kołobrzegu zaprezentowali odmienny styl gry. Efekt? Przepiękny gol Władysława Stareckiego. – Powiedzieliśmy sobie w szatni, że jednak wyjdziemy na ten mecz i pokażemy swój charakter – stwierdza Filip Marciniak, Kotwica Kołobrzeg.
To był jednak dopiero początek prawdziwych emocji, bowiem gospodarze ponownie objęli prowadzenie po strzale Rafała Bałeckiego. Strzelec gola nie umiał jednak zapanować nad emocjami, ściągnął koszulkę w geście triumfu, otrzymał drugą żółtą kartkę i osłabił drużynę. Kotwica nie miała problemów z wykorzystaniem liczebnej przewagi. W doliczonym czasie gry goście zgotowali miejscowym prawdziwe piekło. W 92 minucie do wyrównania doprowadził Paweł Grocholski, a dwie minuty później gola na wagę trzech punktów strzelił Filip Marciniak.
Co ciekawe, bohater spotkania również został wyrzucony z boiska za nadmierną radość. W czasie, gdy jedni się cieszyli, inni musieli przełknąć gorycz porażki. – To jest moja wina, że ci zawodnicy nie byli w stanie udowodnić swojej wyższości w tym meczu, w meczu z Chemikiem Police, dlatego ja się oddaję do dyspozycji zarządu. Ja mam swój honor, to nie jest tak, że ja tchórzę – uważa Piotr Pierścionek, trener Zagłębia Sosnowiec.
Jak się okazało, Piotr Pierścionek mimo rezygnacji, pozostanie trenerem Zagłębia. Taką decyzję podjął zarząd klubu wraz z trenerem dziś po godzinie dwunastej.