Na ratunek?

Na początku jest wezwanie. Później bywa już różnie. Zazwyczaj boli wszystko: pośladki, włosy, zęby, kończyny górne. – Dziewczyna dwadzieścia kilka lat, młoda o drugiej w nocy wezwała pogotowie do urazu palca, nie wiadomo było co tam się dzieje, została wysłana karetka, okazało się że odkleił jej się w nocy tips i bolał palec – mówi Michał Świerszcz, Pogotowie Ratunkowe w Gliwicach.
Lekarzom wyjeżdżającym do takich wezwań trudno się dziwić. Bo przez telefon wszystko może przybrać rozmiary dramatu. Wystarczy tylko znaleźć sposób. A jak się już znajdzie sposób, to jest i wyjazd. I dopiero na miejscu okazuje się jak jest naprawdę. – Wezwanie było do charczenia w związku z tym wyjechał zespół specjalistyczny, reanimacyjny z lekarzem, okazało się, że pajent śpi na wznak i chrapie. Zespół udzielił pomocy, przewrócił na bok i dolegliwość ustała – stwierdza Urszula Pawełek, dyspozytorka pogotowia w Gliwicach.
I tu można by się śmiać, gdyby nie to, że lekarzom i dyspozytorom rzadko kiedy jest do śmiechu. – Bardzo są wulgarni, roszczeniowi, straszą nas telewizją, gazetami – wyjaśnia Danuta Bogdoł, dyspozytorka pogotowia w Rudzie Śląskiej.
A przekonać się nietrudno. Sytuacja z roku na rok staje się coraz poważniejsza. Pogotowie szacuje, że ponad 70 procent wyjazdów nie powinno mieć miejsca. – Ludzie wychodzą z założenia, że jesteśmy od wszystkiego i pokutuje takie stwierdzenie, że jeżeli nikt cię nie załatwi, to załatwi cię pogotowie – uważa Michał Świerszcz.
W takich warunkach coraz trudniej odróżnić wezwanie do tipsa, od wezwania do ratowania życia. – Do każdego wezwania podchodzimy poważnie dlatego prosilibyśmy naszych pacjentów o rozwagę przy wzywaniu zespołów – apeluje Adam Jarosz, lekarz pogotowia.
I pod tą prośba nie tylko w święta podpisujemy się wielkimi literami.