Pożegnanie Super Mario

To chyba ostatni raz kiedy media poświęciły najlepszemu polskiemu hokeiście tyle miejsca. Mariusz Czerkawski zakończył trwająca 20 lat piękną, profesjonalną karierę. Wszystko zaczęło się jednak 30 lat temu, gdy po raz pierwszy pojawił się na tyskim lodowisku. Wtedy nie potrafił nawet jeździć na łyżwach. 10 lat później debiutował w pierwszym składzie GKS-u Tychy. Już podczas Mistrzostw Europy juniorów, gdzie rywalizował z takimi zawodnikami jak Jaromir Jagr czy Pavel Bure, wypatrzyli go skauci z najlepszej hokejowej ligi świata NHL. W 1991 roku wyjechał grać do Szwecji. 3 lata później zadebiutował w NHL w barwach Boston Bruins. Dokładnie 9 kwietnia 1994 roku. – Była to niezapomniana data. Później 13 kwietnia zdobyłem pierwszą bramkę właśnie w tej najlepszej lidze świata. Kwiecień kojarzy mi się zatem bardzo dobrze.
Następne kluby NHL w jakich grał to Edmonton Oilers, New York Islanders, Montreal Canadiens, i Toroto Maple Leafs. Szczyt jego kariery to jednak gra w Nowym Jorku, co więcej dało mu to historyczne powołanie do meczu gwiazd NHL w 2000 roku. Mimo takich sukcesów Polski Książę (tak nazywano go w NHL) pozostał tym samym chłopcem, który rozpoczynał przygodę z hokejem w Tychach. – Mariusz się nie zmienił, jest zawsze miły, pomaga. Nie zmieniły go lata gry za oceanem – uważa Michał Garbocz, GKS Tychy.
Ostatni sukcesy Czerkawskiego to gra w ekstraklasie szwajcarskiej i tytuł króla strzelców. Dla niego samego największym sukcesem był szacunek kibiców. Przy wspaniałym dopingu Mariusz Czerkawski meczem ze Stoczniowcem Gdańsk pożegnał się ostatecznie z czynnym uprawianiem hokeja. Choć dla kibiców jeden mecz to zdecydowanie za mało. – Tylko sercem meczu się nie wygra, tu trzeba mieć determinację, siłę, trzeba czuć się zdrowym. Ja po 20 latach obijania się o bandy, podróżach z miasta do miasta z kontynetu na kontynent, naprawdę skończyłem, bo tak widocznie musiało być.
Teraz pora na młodych – tego życzył sobie Mariusz Czerkawski po swoim ostatnim meczu.