Obrona konieczna?

Od tragicznych wydarzeń minął tydzień. Rodzina zastrzelonego Bartłomieja dalej jednak na większość pytań nie zna odpowiedzi. – Dlatego jadę do Holandii, z tą firmą pogrzebową żeby zobaczyć gdzie został postrzelony, ile jest kul, bo nic nie wiem. Nikt nic nam nie mówił na ten temat – opowiada Grażyna Mych, matka zastrzelonego. Bo od samego początku holenderska policja nabrała wody w usta zasłaniając się dobrem śledztwa. Śledztwa, które ma wyjaśnić czy interweniujący policjanci w mieszkaniu Bartłomieja Mycha nie popełnili błędu. – Chcemy mieć pewność, że policja działała zgodnie z prawem. Jak policjanci zachowali się tej nocy, sprawdzamy ilu tam było ludzi, dlaczego strzelali, to są te pytania. Dochodzenie wyjaśni czy działali zgodnie z prawem czy popełnili błąd – tłumaczy Mary Hallebbeek, prokuratura w Utrechcie.
A, że popełnili nie ma wątpliwości rodzina zastrzelonego. – Dla mnie to jest przerażające, można tego było uniknąć na pewno. Obwiniam tym policję, czy władze czy w ogóle służby, które tym się zajmują. Dla mnie jest niezrozumiałe żeby do interwencji kordon policji – stwierdza Janusz Mych, ojciec zastrzelonego.
Sprawą zabitego Polaka od samego początku zaintersowały się holenderskie media. Rodzinę na bieżąco o nowych doniesieniach w tej sprawie informują pracownicy konsulatu. – Doszło wezwanie do policji, że właśnie jest ów mężczyzna, który biega z nożem i zagraża innym. Przyjechała policja, padły strzały, to są wszystkie informacje, które ukazały się w prasie.
Tyle tylko, że jak twierdzą znajomi i rodzina ofiary, to co pojawia się w mediach nie do końca jest prawdą. Nam udało się dotrzeć do bezpośredniego świadka tragicznych wydarzeń. – Nikomu też tym nożem nie groził, tylko miał go w kieszeni. Ja tylko widziałem, że ten nóż trzyma w kieszeni, tego dnia z nim rozmawiałem i widziałem, że ma nóż w kieszeni i to wszystko. Nikomu nie groził, nikogo też nie wyganiał z domu – oni sami wyszli – opowiada Stanisław Bach, kuzyn zastrzelonego.
Tę wersję potwierdza też pracownica biura pośrednictwa pracy, która pomagała Bartłomiejowi w znalezieniu zatrudnienia. Gdy usłyszał o interwencji policji, przyjechała na miejsce. Dotarł do niej holenderski dziennikarz Hans van den Ham. – Mówiła, że zwracała się do policji. Pozwólcie mi pomóc, pozwólcie mi z nim porozmawiać, może jak usłyszy, że mówię do niego po polsku, to się uspokoi, ale policja kazała jej się odsunąć i odejść. Wtedy to wszystko się wydarzyło, powiedziała jeszcze może mogłam mu uratować życie.
Holenderska prokuratura zapewnia, że pod koniec miesiąca będą znane pierwsze fakty w tej sprawie. Rodzina wierzy, że za śmierć ich syna ktoś odpowie.