Dramat na skarpie

Przyjaciele Kamila przyszli na jezioro, bo nie mogą pogodzić się z tym, co się stało. Jak mówią Kamil nie chciał się uczyć. Wolał przychodzić z kolegami nad jezioro. Podobno ze skarpy skakali dla zabawy. Jednak wczorajsza zabawa zakończyła się tragicznie. – Z relacji tych chłopaków wynikało, że dwóch poszło jakieś 50 metrów dalej, bawiło się i w pewnym momencie ci pozostali usłyszeli krzyk, i wołanie o pomoc – wyjaśnia st. kpt. Adam Lachowicz z PSP w Pyskowicach.
Z pomocą przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratowniczego. Mimo że blisko był problem z dotarciem na miejsce wypadku. – Na miejscu nie za bardzo było gdzie lądować, ale szczęśliwie znalazł się kawałeczek takiej polanki nad samym jeziorem, utrudniony dojazd miała też karetka i straż pożarna musiałem im nawet trochę z powietrza pomagać, bo bezdroża i ciężko było tam trafić – stwierdza Leon Góra, pilot Lotniczego Pogotowia Ratowniczego. Dla jednego z poszkodowanych na pomoc było już jednak za późno.
Wypadek przeżył drugi z chłopców, który z potłuczeniami trafił do szpitala. Gdy wyzdrowieje, o całym zdarzeniu będzie musiał opowiedzieć policji. – Kluczowym będzie przesłuchanie 15-latka, który przeżył to zdarzenie, a także jego czterech kolegów – przyznaje sierż. szt. Arkadiusz Ciozak z KMP w Gliwicach. Całą sprawę policja uznała za nieszczęśliwy wypadek, do którego nie musiałoby dojść, gdyby miejsce było odpowiednio zabezpieczone. Problem w tym, że do tej pory nie wiadomo, kto powinien to zrobić.