Zostawieni na lodzie?

Powrót do normalnego życia na zalanym osiedlu “Nastolatków” potrwa jeszcze kilka dni. – Były różne szumne obietnice, ale jak na razie oprócz tego, że dostaliśmy kilka worków, środki czystości i kilka kartek jest powieszonych na klatce schodowej, w zasadzie to wszystko , co dla nas zrobiono – przyznaje Jacek Wrzeciono, mieszkaniec zalanego osiedla. I choć papier cierpliwy jest, mieszkańcy liczyli raczej na konkrety. Na razie jest jeden: sobotni termin zakończenia dezynfekcji i oczyszczania piwnic. – My tam jesteśmy na bieżąco. Nas nie musi być widać jako osoby. Ważne, że nas widać po tym, co się robi, po tych pracach. I to jest najważniejsze – podkreśla Joachim Fach ze Spółdzielni Mieszkaniowej w Świętochłowicach.
Z realizowaniem pozostałych obietnic jest już nieco gorzej. Podczas sesji na świecącej pustkami sali o pomocy dla poszkodowanych radni nawet się nie zająknęli. To wina prezydenta – grzmi opozycja. – Wczoraj pojawiliśmy się na sesji, byliśmy przygotowani, posiadaliśmy kworum. Te pieniądze miały wczoraj się pojawić. Natomiast proszę zapytać prezydenta, co on na to – stwierdza Andrzej Szaton, przewodniczący Rady Miejskiej w Świętochłowicach. Prezydent o pomocy dla powodzian rozmawiać chce, ale w środę – na kolejnej – tym razem nadzwyczajnej sesji.
Tymczasem mieszkańcy liczą kolejne dni, które samorządowcy spędzają na kłótniach. – Nie poczuwają się do obowiązku. A powinni troszeczkę pomyśleć o nas. My nie żądamy cudów – zaznacza Bogusława Rzepka, mieszkanka zalanego osiedla.
Za to radni rozpoczęli swoistą licytację. Po pierwszym wniosku – na 100 tysięcy złotych – pojawił się drugi. Proprezydenccy radni chcą powodzianom dać 160 tysięcy. Do którego z nich przychyli się Eugeniusz Moś? – No, ja przypuszczam, że do tego, gdzie jest ta większa kwota, bo trochę tutaj polityka też ma jakieś znaczenie i prawda, każdy chce wobec mieszkańców dobrze wypaść – wyznaje Urszula Gniełka, wiceprezydent Świętochłowic.
Jak mówi politolog Tomasz Słupik, efekt wyścigu o to, kto pomoże bardziej może być opłakany. Dla obu stron. – Nie potrafią wznieść się ponad logikę tego konfliktu. A w takiej sytuacji myślę, że bardzo dużo zyskaliby w oczach potencjalnych wyborców. A tak mamy awantury i kompromitacji ciąg dalszy, w tym momencie sami radni wystawiają sobie znakomite świadectwo – wyjaśnia dr Słupik. Szkoda tylko, że na froncie samorządowych wojen podjazdowych najbardziej liczy się interes polityczny, a nie – mieszkańców.