Kontynuujemy podróż po Korfu – nie sami, a z naszym redakcyjnym podróżnikiem – Krisem, czyli Krzysztofem Wilczewskim. Wsiadajcie, zapinajcie pasy i odkrywajcie wyspę, o której pisaliśmy już tutaj:
Zaczęło się dość nerwowo. Godzina 5:10, stoimy na przystanku w Korfu i czekamy na autobus podmiejski na północ wyspy do Sidari, by obejrzeć tam wschód słońca. Ruch jest o tej godzinie niewielki, nawet auta dostawcze jeszcze nie jeżdżą po ulicach. Gdy zza zakrętu wyłania się autobus mający na wyświetlaczu nazwę naszej miejscowości, ΣΙΔΑΡΙ, tak jak zwykle w takim przypadku zaczynamy machać do kierownicy. Obroty silnika nie spadają, a wręcz przeciwnie pojazd nabiera prędkości po wyjechaniu z zakrętu. Zaczynam machać coraz intensywniej nie rozumiejąc, dlaczego nie hamuje: przecież stoimy na przystanku. Gdy przód autobusu zrównuje się ze mną, kierowca nagle spogląda w prawo i przez szybę w przednich drzwiach widzi moją zwątpioną minę i wyciągniętą, zastygłą już rękę, którą przestała machać, nie wierząc, że pojazd się zatrzyma. Ułamek sekundy później zapalają się światła stopu autobusu. Jednak nas zobaczył! Nie będziemy musieli czekać 3 godziny na kolejny kurs! Z radością dobiegamy do otwierających się drzwi i zajmujemy miejsca z tyłu. O tej porze duży, 55 miejscowy autobus jest pusty: oprócz nas jadą może dwie inne osoby. Godzinę później dowiem się, dlaczego kierowca nie chciał się zatrzymać. Ale najpierw podziwianie nocnych scenerii Korfu, które przygotowując się na wschód słońca, powoli zaczynają nabierać kolorów. Na niebie pojawiają się pierwsze odcienie błękitu, a kształty gór przestają zlewać się z czernią nocy.
Dochodzi 6:00 pora spojrzeć na nawigację, by zobaczyć jak daleko jesteśmy od ΣΙΔΑΡΙ. Zaledwie 3 kilometry, ale nagle ogarnia mnie kolejne zdziwienie: skręcamy w lewo, podczas gdy powinniśmy jechać prosto. Patrzę na mapę trasy autobusu i nie widzę żadnego skrętu w lewo w tym miejscu. Zatrzymujemy się, jakaś kobieta rozmawiając z kierowcą powoli wysiada. Tutaj nikt się nie spieszy, jest czas na pogawędkę nawet o 6 rano. Teraz jesteśmy już sami w autobusie, a kierujący, krzycząc po angielsku pyta się, dokąd chcieliśmy jechać. – No jak to dokąd? Przecież do Sidari, to było na wyświetlaczu autobusu. Jakie mogą być inne opcje? – Krzyczę do niego nazwę miejscowości, ten drapie się po głowie, woła nas do przodu i mówi, że już minął Sidari, ale chętnie zawiezie nas tam w drodze powrotnej. – Jak to w drodze powrotnej? – Myślę sobie siadając na przednim siedzeniu i od razu nerwowo zaciskając dłonie na poręczy, gdy przód autobusu na zakręcie wychylił się nad przepaść. Porozumiewając się całkiem dobrze po angielsku, kierowca zaczyna ze mną pogawędkę na temat tego, co chcemy dzisiaj zobaczyć. Okazuje się bardzo miłym, przyjaznym człowiekiem: pomaga nam ułożyć plan dnia, jednocześnie opowiadając najróżniejsze historie na temat wyspy, mijanych miejsc i wiosek. W pewnym momencie nawet zatrzymuje się przy jednym drzewie, wyciąga rękę przez okno, zrywa gałązkę i pyta, co to za drzewo. W życiu nie rozpoznałbym żadnego drzewa, a tym bardziej greckiego. Kierowca zrywa z gałązki dwa owoce i nagle wszystko staje się jasne: oliwka.
Dowiadujemy się, że za chwilę dojedziemy do punktu widokowego. Kiwamy głowami mówiąc, że bardzo ładnie. To nie wystarczy, kierowca gasi silnik i mówi – spokojnie, zróbcie sobie zdjęcia, ja poczekam. – Wysiada razem z nami, zapala papierosa, a ja pytam, dlaczego nie chciał się wtedy zatrzymać, gdy staliśmy na przystanku. – A kto o tej godzinie gdziekolwiek jedzie? Nigdy nie ma żadnych turystów na trasie, więc nawet nie zwracam uwagi na przystanki. – Myślę sobie, że w sumie racja, też nie znam żadnych turystów, którzy wstawaliby o 4:00 rano żeby stać na przystanku o 5:00. W tym momencie słońce pojawia się na horyzoncie: rozpoczyna się pokaz świateł, a mnie przepełnia uczucie radości. Warto było jednak wstać o tej 4:00 nad ranem.