Koszt pożaru zakładów mięsnych w Mysłowicach

Pracownicy zakładów mięsnych “Mysław” w Mysłowicach z powodu pożaru muszą dojeżdżać do pracy znacznie dalej niż dotychczas. – To jest wielkie poświęcenie, bo niektórzy mają rodziny i ja tak samo, mam żonę i dziecko. Mało co się widzimy na co dzień – przyznaje Adam Krzemiński, pracownik mysłowickich zakładów mięsnych. Wszystko dlatego, że pracownicy muszą dojeżdżać zakładowym autobusem muszą do oddalonych o 50 km od Mysłowic – Woźnik. Tym bardziej, że pracować mimo chęci w dotychczasowych murach zakładu na razie się nie da.
Widmo utraty pracy spędza sen z powiek Małgorzaty Hajduk. – Dla mnie nie ma takiej opcji. To jest koniec dla mnie i w ogóle dla mojego życia, bo sama się utrzymuję – mówi Hajduk.
Utrzymać się na powierzchni musi jej pracodawca – zakłady mięsne “Mysław”. Utrzymać na rynku i podnieść po pożarze, który w minionym tygodniu strawił większą część hali produkcyjnej.
Przyczyną ognia najprawdopodobniej było zwarcie instalacji na poddaszu. Walkę z pożarem udało się co prawda wygrać, ale teraz przyszła pora na kolejną, o wiele trudniejszą.
– To chodzi o 500 miejsc pracy przede wszystkim, bo to, co żeśmy zrobili, że ci pracownicy wyjeżdżają do innego zakładu, to było ogromne przedsięwzięcie – podkreśla Lucjan Pilśniak, prezes mysłowickich zakładów. Czyli wznowienie produkcji już następnego dnia po pożarze, ale w innym zakładzie.
Powiatowy lekarz weterynarii zabronił produkcji w Mysłowicach i nakazał zutylizowanie całego zapasu potrzebnych do produkcji surowców i już gotowych produktów. – Na wszystkim praktycznie, co w tym zakładzie się znajdowało, osiadła emulsja sadzy i wody – stwierdza Jacek Radka, zastępca powiatowego lekarza weterynarii w Tychach. W połączeniu z ogniem wyrządziła szkody wstępnie wyliczone na 20 mln zł.
Produkcję udało się utrzymać dzięki pomocy Jana Machury z Woźnik. Przedsiębiorca udostępnił swoją linię produkcyjną. – W takiej trudnej sytuacji jeden drugiemu musimy pomagać. Człowiek człowiekowi powinien iść na rękę, wyciągnąć z trudnej sytuacji – uważa Machura, prezes zakładów mięsnych “Jandar” w Woźnikach. Na pomocny gest liczą władze “Mysława”.
Wojewoda zadeklarował dzisiaj, że będzie walczył o państwowe gwarancje kredytów przyznawanych przedsiębiorcom w trudnej sytuacji. – O każde miejsce pracy trzeba walczyć, bo są to pieniądze dla rodziny, a wtórnie są to środki w postaci podatków – oznajmia Zygmunt Łukaszczyk, wojewoda śląski.
Tym bardziej, że zdaniem organizacji skupiającej przedsiębiorców, trzeba zrobić wszystko, by mysłowicki zakład uniknął losu tego z Łysych w województwie mazowieckim. Tam po pożarze już zapowiedziano zwolnienia pracowników. – To rynek wymusza. Jeżeli firma przez dwa miesiące w tym momencie miałaby przestój, musiałaby odbudowywać ten zakład, to w zasadzie ta firma już nie ma po co wracać – wyjaśnia Eugeniusz Budniok, kanclerz śląskiej loży BBC. Bo jak wiadomo, powrót na utracony rynek, jest o wiele trudniejszy niż jego zdobycie.