Lekkoatletyczne MŚ – Bednarek: Miałem chyba dzień konia
Po ceremonii dekoracji, która odbyła się w sobotę wieczorem, nadal nie mógł uwierzyć w to, co zrobił.
– Jeszcze to do mnie dotarło. Jestem niewyspany. Do pokoju po kontroli antydopingowej dotrałem po trzeciej w nocy. Czekali na mnie masażyści i wypiłem z nimi jedno piwo. Położyłem się spać i od razu musiałem wstawać – wspomniał w rozmowie z PAP, podczas której wielokrotnie dziękował medaliście olimpijskiemu i mistrzostw świata Arturowi Partyce. – To tylko dzięki niemu tu jestem. Walczył o mnie i zaufał, mimo że nie miałem minimum PZLA.
Przyznał, że nie bardzo chciało mu się jechać do Berlina. – Byłem zmęczony sezonem. Myślałem, że swoje już zrobiłem – zdobyłem młodzieżowe mistrzostwo Europy w Kownie. Miałem już odpoczywać, a musiałem udać się jeszcze na obóz do Wągrowca. Potrenowałem i … udało się.
Nie myślał oczywiście o tym, że będzie walczył o medal. – Start traktowałem jako naukę. Tak mi wszyscy powtarzali, to tak też do tego podchodziłem. Jak wyszedłem już na płytę główną boiska, słyszałem w głowie słowa Partyki, że finał to całkiem inny konkurs i każdy może zdobyć wszystko. Co miałem robić? Walczyłem – powiedział, po czym się uśmiechnął i dodał: “Chyba muszę zapisywać to, co on mówi”.
Po raz pierwszy miał styczność z Partyką, gdy miał 14 lat. – To było na jakichś zawodach halowych w Łodzi. On wtedy był gwiazdą. Podałem mu rękę i nawet nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Gdzie tam, ja taki chłopiec, jeden z wielu – wspomniał Bednarek.
W eliminacjach, przez które szczęśliwie przebrnął jako dwunasty zawodnik, pomagał mu drugi z reprezentantów Polski Grzegorz Sposób (Start Lublin). – Należą mu się podziękowania. To za jego plecami mogłem iść przez kwalifikacje. Pomógł mi bardzo. Gdyby go nie było, wątpię, bym się dostał do finału. Oddałem mu pół presji – podkreślił.
Gdy skoczkowie mieli już wychodzić na płytę Stadionu Olimpijskiego, nad Berlinem przeszła burza. Konkurs został przełożony.
– Po raz pierwszy byłem w takiej sytuacji. Na początku staliśmy w bramie i czekaliśmy, co będzie dalej. Dogrzewaliśmy się cały czas, bo nigdy nie wiadomo kiedy wyjdziemy na płytę. W końcu przenieśli nas do sali. Poleżeliśmy sobie, podogrzewali – opowiadał o kulisach.
Przed wyjazdem na stadion Bednarek skonsultował się jeszcze ze Sposobem. – Podpowiedział mi, żeby wziąć drugą parę skarpet, jeszcze jeden ręcznik i agrafki, by przypinać znaczniki na tartanie, bo jak będzie padało, to mogą się pododpinać. Wszystko się przydało – uśmiechnął się.
Przełomowym momentem była wysokość 2,28. Pokonać udało się ją tylko czterech zawodników.
– Zgłupiałem. Nagle rywale zaczęli odpadać. Nie wiedziałem, co się dzieje. Zakryłem się ręcznikiem, by chłopakom nie pokazywać, że się cieszę. Głupio tak, lubię ich, spotykamy się na mityngach, pomagamy sobie i teraz miałem radować się z ich porażki? – mówił podopieczny Lecha Krakowiaka
20-letni student łódzkiej politechniki ma też pewną rysę w karierze. W mistrzostwach Polski juniorów odebrano mu złoty medal, bo miał zbyt wiele do powiedzenia sędziom.
– Miałem taki sezon, że byłem rozsypany technicznie i w konsekwencji wypadałem za zeskok. One są tak ustawione, że od razu za nimi jest stelaż. Przed konkursem poprosiłem, by go zdemontować. To można zrobić. Niestety, nie zrobiono tego, a ja uderzyłem w niego piszczelem. Zezłościłem się trochę i powiedziałem parę słów za dużo, stąd dyskwalifikacja – tłumaczył.
Karierę zaczął od porażki. W mistrzostwach Polski młodzików zajął ostatnie miejsce. – Jakimś cudem wygrałem makroregion. Skakałem wtedy jeszcze nożycami, flopem bym się zabił. Byłem pewny, że to się źle skończy. Jeszcze nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. To była dla mnie niesamowita impreza i co ja, Sylwek z Głowna, miałbym tam robić? – wspomniał tamte lata.
W tamtym okresie nawet nie wiedział, kto to jest Artur Partyka, czy złoty medalista olimpijski z Montrealu Jacek Wszoła.
– Byłem chłopakiem, który jeździł na desce; to był mój żywioł. Nawet piłką nożną nie interesowałem się – przyznał. Na pytanie, co dalej, odpowiedział pewnie. – Za rok rekord Polski, który należy od 1996 roku do Partyki i wynosi 2,38.