Koncert grupy Yes w Spodku

Fani dźwięków charakterystycznych dla zespołu Yes cierpią na nieuleczalną chorobę przenoszoną drogą słuchową, która powoduje liczne powikłania w stadium swojej dojrzałości. Jej objawy to zwiększona wrażliwość estetyczna, gęsia skórka podczas słuchania i wzmożona aktywność wyobraźni. Jeśli to masz to cierpisz na “yesomanię”.
Wie o tym dobrze Paweł Gregorczyk, który pokochał kilka lat temu muzykę progresywną. – W muzyce progresywnej jest zawsze coś zaskakującego, suity, które trwają po dwadzieścia minut, tu już muzycy muszą udowodnić, że nie tylko mają zmysł kompozytorski, ale też, że są świetnymi instrumentalistami – uważa.
I choć w składzie zamiast Jona Andersona – David Benoît, a zamiast Ricka Wakemana – jego syn, to i tak brzmią dobrze – pokazali to wczoraj u naszych południowych sąsiadów. – Zespół gra sporo starych rzeczy, których dawno nie prezentował na koncertach, dwóch nowych członków zespołu, co powoduje jakby dopływ świeżej krwi i sprawia, że to wszystko fajnie wygląda – przyznaje Tomasz Dziubiński, organizator koncertu. A przede wszystkim brzmi.
Trudno się dziwić, skoro Yes to już legenda muzyki progresywnej. Muzyki, którą kiedyś Józef Skrzek grał z SBB. Kiedyś doszło nawet do ich wspólnego spotkania w Hanoverze. – Byliśmy na zapleczu, jakie to są potężne sprzęty, wtedy to była dla nas gigantofonia nieosiągalna wręcz, naście tirów, ogromne światła, widzieliśmy jak ekipy pracują. To było wtedy fenomenalne zjawisko – wspomina muzyk.
Zjawisko, które trwa do dzisiaj. Światła, lasery i sporo instrumentów od akustycznych po elektryczne, ale jak przekonuje Grzegorz Sobieraj sprzęt sam nie gra. – Oni grają na bardzo dobrym sprzęcie tylko, że ja bym nie gloryfikował tak bardzo sprzętu, bo ja myślę, że gdyby Steve Howe przyszedł tutaj do nas do sklepu i wziął najtańszą z gitar elektrycznych, które mamy, to on by też na niej zagrał, to chodzi o nią i o magię, która się wytwarza między nimi – przekonuje.
Magia ta nie mija od ponad czterdziestu lat, a zarażają się co jakiś czas kolejne zespoły. – Chociażby zespół Tool, zespół Porcupine Tree, którzy powiedzieli wprost: to jest muzyka, która zawsze będzie interesująca tylko potrzeba ludzi, którzy będą potrafić ją grać – mówi Adam Złotorowicz, dziennikarz Antyradia.
A że jej pionierzy wciąż grają, to wciąż jest się od kogo uczyć.