Spór o działki w Dąbrowie Górniczej

Za ziemią Anna Łuka chodziła trzy miesiące i kiedy już ją wychodziła usadzili ją urzędnicy. – Chcieliśmy sobie zrobić bramkę-furteczkę, tam jakaś zaliczka została dana. Zaliczka na podstawie nie jakiejś tam umowy dzierżawy, ale tej z poważną wydawało by się instytucją – dąbrowskim Urzędem Miasta. Bo taki papier to zielone światło do inwestowania w ziemię, nawet te przeznaczoną pod przydomowy ogródek. – Zaczęliśmy ogrodzenie robić, które nie zostało skończone, bo dostaliśmy rozwiązanie umowy – wspomina Ilona Podsiadło.
Podkreślmy trzyletniej umowy na dzierżawę gruntu, tyle, że po dwóch miesiącach jej obowiązywania urząd gruntownie zmienił zdanie. – Uważam, że śmieszne jest, że urząd zrywa taką umowę, ponieważ za chwilę przyjdzie jakaś inna osoba, która też sobie wymyśli, że też będzie chciała mieć kawałek działki przed oknem. To co urząd znowu zerwie tę umowę? No niepoważne jest – uważa Halina Głowacka, radna Dąbrowy Górniczej. Tak jak niepoważnie potraktował najemców wiceprezydent, kiedy Ci przyszli zapytać: dlaczego ktoś ich buja. – W rozmowie z Panem prezydentem – prezydent jawnie nam powiedział, że on nie musi nam mówić takich rzeczy – mówi Anna Łuka.
Ale z pustosłowia, którym prezydent uraczył mieszkańców wytłumaczył się już przed kamerami pracownik urzędu. – Pojawił się wśród samych zainteresowanych mieszkańców konflikt – stwierdza Bartłomiej Matylewicz, UM Dąbrowa Górnicza. Konflikt istnieje też między tym, co mówią urzędnicy dziennikarzom, a tym co piszą ludziom. Bo w wypowiedzeniu, które otrzymali mieszkańcy nie ma nic o konflikcie, a wyraźnie stoi, że dzierżawiony teren ma zostać sprzedany. Ale i to nie wiadomo, czy prawda? – Pan prezydent przy naszej rozmowie powiedział w ten sposób, że on jeszcze nie ma przeznaczenia na tę działkę, że on nie wiedział, że ma taki kawałek zieleni, że może to wykorzystać pod rozbudowę ulicy Majakowskiego. Może tu stanąć taki sam budynek jak ten, może zrobić parking, on jeszcze sam, nie wie – opisuje Anna Łuka.
Nie wiadomo też dlaczego w ogóle urząd podpisał umowę na dzierżawę terenu, narażając na koszty mieszkańców, skoro ma szerokie, choć jak na razie mgliste plany wobec niego. – Dlaczego nie było to wcześniej powiedziane przed podpisaniem umowy? My na umowę czekaliśmy trzy miesiące – mówi Ilona Podsiadło. Na tym urzędnicze karmienie absurdami dotyczącymi tej ziemi się jednak nie kończy. – Do mieszkańców została skierowana propozycja, że nie ma najmniejszego problemu z dzierżawą – informuje Bartłomiej Matylewicz, UM w Dąbrowie Górniczej.
Pod warunkiem, że mieszkańcy dogadają się między sobą. Tyle, że problemy z komunikacją międzyludzką mają nie oni, a urzędnicy, którzy sami chyba nie wiedzą, czego chcą.