Międzynarodowy Dzień Toalet

Wygódek rodem z dziewiętnastego wieku wciąż jest niemało. Bez mydła i wody, za to z wyjątkowymi aromatami. I może brzmi to zabawnie, ale na pewno nie dla tych, którzy na takie miejsca są skazani. – Gdzieś człowiek te swoje potrzeby fizjologiczne musi załatwić, ale to grozi zawaleniem. Czy jak ja tam wejdę, to ja nie wiem czy ja wyjdę stamtąd – mówi Elżbieta Komorowska, która musi korzystać z latryn.
W Orzegowie, dzielnicy Rudy Śląskiej na śmierdzące wychodki na razie nie ma rady, ale i w centrach dużych miast nie wszyscy potrafią z szaletu skorzystać. Hildegarda Gulewicz w ciągu 11 lat pracy w szalecie, wyszkoliła już wielu klientów. W Międzynarodowym Dniu Toalet jej trud doceniają tylko nieliczni z tych stałych bywalców. Samej babci klozetowej trudno znaleźć czas na świętowanie. – W tej chwili nie mam czasu na żadne kawki, bo trzeba tu sprzątać, ma być czysto i koniec.
Ten wstydliwo-intymny biznes coraz prężniej się w Polsce rozwija, a i w wielu miejscach praca przynosi przyjemność. – Żaden obciach. Myślę, że dopóki ludzie będą żyć, do tej pory my będziemy ten biznes robić – stwierdza Grzegorz Janik, przedstawiciel producenta przenośnych toalet.
Jednak przedstawiciele toaletowego biznesu, mimo że zaspokajają najpilniejsze potrzeby, boleją, że na zrozumienie nie zawsze mogą liczyć. I wciąż apelują jak poprawnie obsługiwać przenośny wychodek: – Trzeba podnieść deseczkę, trzeba zamknąć drzwi wcześniej i można dać upust swoim fantazjom. Niby proste, a jednak nie zawsze się udaje.