Smutny los Marcina

Dwanaście lat temu zapadł wyrok. Pęknięty tętniak i orzeczenie lekarzy: niezdolny do samodzielnej egzystencji. – Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będę w 100% sprawny, ale chciałbym nie być zależny od innych osób – mówi Marcin Mokrzyński. Ale zależny musi być. Ma sparaliżowaną lewą stronę ciała. I każda – nawet najmniej skomplikowana czynność wymaga ogromnego wysiłku. – Jestem załamany tym, bo my umrzemy, a on co? Chyba umrze z głodu, bo za 150 zł chyba nie będzie żył – żali się Jerzy Mokrzyński.
Nie ma innego wyjścia, bo tyle wynosi zasiłek, który dostaje od MOPS-u. Kilka razy w roku może też liczyć na dodatkowe kilkaset złotych, ale na nic więcej. – Wiemy, że chodzi o stałe miesięczne świadczenie dla osoby niepełnosprawnej. My na dzień dzisiejszy możemy świadczyć to w formie zasiłku pielęgnacyjnego – informuje Barbara Czarnik, Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Porąbce. Kiedy został sparaliżowany okazało się, że nie ma szans na rentę. Ani swoją, ani po swoich rodzicach, bo aby ją otrzymać powinien przepracować w Polsce co najmniej cztery lata. – W przypadku niespełnienia warunku dotyczącego okresu zatrudnienia w każdym wypadku jest wydawana decyzja odmawiająca prawa do renty – oznajmia Helena Stokłosa, ZUS w Bielsku Białej.
O pomoc rodzice Pana Marcina pisali już wszędzie. Do premiera, prezydenta, prezydentowej, prezesa ZUS. Za każdym razem chodziło o przyznanie renty nadzwyczajnej. – Liczyłem na to, że jakieś – chociaż najmniejsze świadczenie zostanie mi przyznane, bo przecież widać w jakimś stanie jestem. Nic sam nie potrafię. Takich podstawowych czynności jak zjeść, napić się – mówi Marcin Mokrzyński. Każde wysłane pismo dawało im nadzieję, jednak za każdym razem odpowiedź na ich prośby była jedna. – Dostaje pani to samo pismo: nie jesteśmy w stanie pomóc. Wszyscy rozkładają bezradnie ręce. Nie wiem już po prostu. Już zaprzestałam – dodaje Maria Mokrzyńska, matka.
A ich obawa przed tym, że syn zostanie sam jest coraz większa. Sam, bez perspektyw na nawet najskromniejsze życie.