W pogoni za studenckimi przywilejami

Przedsiębiorczy młody człowiek zawsze znajdzie sposób za zachowanie przywilejów studenckich. Jeden z nich choć niedawno ukończył politologię, po studiach postanowił zostać… studentem geofizyki! I nie ukrywa, że nie o wiedzę tutaj chodzi, a o pieniądze, bo jak mówi dzięki zniżce studenckiej jest w stanie zaoszczędzić nawet 200-300 złotych na przejazdach komunikacją miejską i PKP.
Podobny patent na oszczędności wykorzystuje wielu studentów. Jak wielu? Magdalena Ochwat, rzeczniczka Uniwersytetu Śląskiego przekonuje, że niewielu. – Tego typu sytuacje pojawiają się sporadycznie i dotyczą kierunków, które są bardzo rzadko wybierane – wyjaśnia.
I rzeczywiście kierunek musi być mało oblegany, bo na taki najłatwiej się dostać. Procedura rekrutacyjna, a potem spokój do pierwszej sesji, czyli przez co najmniej pół roku. Ale gra toczyć się może nie tylko o zniżkę komunikacyjną. Czasem chodzi też o dach nad głową.
Uczelnie coraz częściej walczą z takimi “pozornymi” studentami. – Kiedyś było tak, że legitymacja była ważna cały rok. Teraz jest ważna tylko na semestr, więc po semestrze wiemy, kto jest studentem, a kto nim nie jest – stwierdza Ochwat. Tyle że za rok znowu można dostać się na któryś z mało obleganych kierunków.
Zdaniem ekonomisty Bartłomieja Gabrysia to kombinatorstwo może być efektem realiów polskiego rynku pracy. – Trzeba pamiętać, że rzeczywiście te osoby tuż po studiach otrzymują niskie stawki. Kiedyś było to słynne 1200 brutto, ale myślę, że teraz niewiele odeszliśmy od tego poziomu – podkreśla ekonomista.
A to oznacza, że wciąż pierwszą lekcją życia po studiach, jest lekcja kombinowania.