Jak przebić się do politycznej pierwszej ligi?

Drzwi do wielkiej, ogólnopolskiej polityki przed śląskimi parlamentarzystami otwierają się niezwykle rzadko. Aby się za nie dostać potrzeba zazwyczaj kilku lat. Jednym z tych, którym się udało jest Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki w rządzie Leszka Millera. Został nim po ośmiu latach bycia posłem. – Takim ukoronowaniem – może sarkastycznym – tych kilku lat w Warszawie było powiedzenie, że Markowski to cywilizowany Ślązak. Czyli już cywilizowany, ale jednak Ślązak. I tych Ślązaków mimo że pięćdziesięciu ośmiu, widać niezbyt często. Mimo że niektórzy już zasiedziali, to szans na rządzenie raczej nie mają… Bo w stolicy walka o województwo okazuje się podobno wyjątkowo trudna. – Nasze województwa i regiony ze sobą konkurują. Kluczem jest to, aby wypracować u siebie, w swoim województwie pewne środowisko, które umie mocno wspierać swoich przedstawicieli w poszczególnych ugrupowaniach politycznych – wyjaśnia Grzegorz Tobiszowski, poseł PiS.
Dlaczego akurat na Śląsku to się nie udaje? Powodów niemal tyle – ilu posłów. Jeden z nich banalnie prosty: Śląsk to podobno siła i nikt nie chce go dodatkowo wzmacniać. – Śląska ekipa niosła za sobą dużą dozę kompetencji. Warszawa panicznie boi się śląskiej kompetencji. Oni panicznie boją się, że my mamy pojęcie i to gruntowne – uważa Jerzy Markowski. Dlatego niełatwo znaleźć tych, którzy do pierwszej politycznej ligi w ogóle trafili. Wśród nich wicemarszałek senatu Krystyna Bochenek i przewodniczący klubu parlamentarnego PO Grzegorz Dolniak, którzy swoją charyzmą zbudowali sobie silną pozycję. Ale na Śląsku są też szare eminencje. Tak jak Ewa Malik z PiS-u, której wpływ na decyzje dotyczące regionu jest odwrotnie proporcjonalny do popularności. – Jeżeli są bardzo ważne sprawy to nie zwlekając – rzeczywiście niezwłocznie udaję się do centrali partii i tam staram się realizować. Czasami dość skutecznie, chociaż zakulisowo.
Czasem skutecznie znaczy po prostu lokalnie. Poseł Jarosław Pięta kilka miesięcy temu zrezygnował z możliwości zasiadania w radzie ministrów, by walczyć o prezydenturę w Sosnowcu. – Budując silną pozycję w Sosnowcu, budując silne miasto powodujemy, że będzie silne województwo i państwo. Żeby jednak tak rzeczywiście było, śląscy politycy bardziej niż swoich partyjnych władz, muszą zacząć się bać wyborców. – Powinni ich przepytać. Powinni się z nimi spotkać, bo potem sami głosujemy na słabeuszy. Na ludzi bez kręgosłupa politycznego, bez wiedzy. A potem się dziwimy, że jest tak źle – podkreśla Witold Pustułka, publicysta. Ale z drugiej strony, nikomu nie grozi zachłyśnięcie się władzą.