Uliczni gracze zjechali do Chorzowa

Do kosza jeszcze nie sięga, za to po trofea jak najbardziej. Dziś Tomek Pustelnik nie miał sobie równych. – My bardziej umiemy robić dwutakty a nie tak jak inni, którzy rzucają byle jak – mówi.
O to by nie było byle jak dba tata Tomka: tu podpowie, a tam krzyknie. – Trzeba wspierać syna. Wiadomo to są jego pierwsze kroki, które tutaj stawia. Wydaje mi się, że nieźle mu dzisiaj poszło – podkreśla Krzysztof Pustelnik.
Źle za to wygląda obecnie polska koszykówka. I niekoniecznie chodzi tu o jej poziom. Bo jak mówią zawodnicy i trenerzy, po prostu coraz mniej dzieciaków chce w nią grać. – Przy naborze na piłkę nożną jest na przykład sześćset chłopaków a do nas przychodzi osiem, siedem, a wtedy jest ciężko zebrać całą drużynę, dlatego są problemy. Tu jak widać zainteresowanie jest, młodsze grupy bawią się tą koszykówką i mam nadzieje, że dzięki temu odniesiemy sukces i jakoś to powoli ruszy – stwierdza Marcin Malcherczyk, organizator streetballa w Chorzowie.
Stąd pomysł na streetball w Chorzowie. Uliczna koszykówka, w którą zagrać może każdy niezależnie od wieku i umiejętności. W Stanach Zjednoczonych takie zawody to codzienność. I choć wspaniałych lotów nad obręczą u nas brak, to z samymi imprezami jest już trochę lepiej. W ciągu roku na Śląsku odbywa się przynajmniej dwadzieścia podobnych turniejów.
– Ja cały czas zachęcam organizatorów, by więcej przeznaczyli na te najmłodsze roczniki, więcej inwestowali niż na przykład w kategorii open – zaznacza Zbigniew Bytomski ze Śląskiej Koszykówki Młodzieżowej. Tak by ci, którzy przyjdą zagrać na ulicy chcieli później też przyjść na halę.
To właśnie jeden z głównych celów organizatorów chorzowskiego streetballa. – Ja zaczynam działać w Chorzowie i z prezesem Sojką zaczynamy coś budować, już teraz są trzy roczniki, teraz wystartujemy w lidze. Mam nadzieje, że będzie przychodzić coraz więcej dzieciaków i jakoś to powoli ruszy, a streetball jest tam jakimś elementem zabawy na podwórku, żeby zaszczepić wśród młodych ludzi tą koszykówkę – mówi Malcherczyk.
Zawodnicy pamiętają złote lata tego sportu. To rok 1997 i dobry wynik Polaków w mistrzostwach Europy. Wtedy każdy dzieciak chciał grać. – Był to moment, który można było wykorzystać. Niestety, działacze koszykówki nie wzięli byka za rogi i nie poszli za ciosem popularności koszykówki – uważa Krzysztof Morawiec, koszykarz.
Teraz nadzieja związana też jest z Marcinem Gortatem, który ma naprawić polską koszykówkę. Koszykarz po sezonie w NBA znów przyjedzie do kraju, gdzie w czterech miastach poprowadzi zajęcia z dziećmi. – Tak naprawdę, jeżeli będą bardzo chcieli, wszystko jest do osiągnięcia – stwierdza Gortat. Bo choć w tym sporcie jak w żadnym innym liczą się centymetry, to jednak nawet mając ich niewiele też można mierzyć wysoko.