Elektryczny samochód zasili szeregi katowickiej Straży Miejskiej

Ma za mało klasy by być samochodem Jamesa Bonda, ale z powodzeniem mógłby być samochodem szpiegowskim. Niezwykle cichy, wygodny i prosty w obsłudze. – Obsługa nie sprawia problemów. Nawet jest łatwiej niż w zwykłym aucie bo tu jest automat. Tylko przekręcam kluczyk w stacyjce, zapala się kontrolka… – mówi Jakub Janik, który testuje elektryczny samochód.
Słychać jedynie szum. Jak w meleksie. To Think City – samochód na prąd. Po śląskich drogach od kilku miesięcy testowo jeździ nim Jakub Janik. Już wkrótce zacznie również katowicka Straż Miejska. – Chcemy zebrać doświadczenia jak tego typu pojazdy sprawdzają się w codziennej eksploatacji po to, żeby świat nauki mógł projektować lepsze rozwiązania, już typowo produkcyjne, masowe – mówi Arkadiusz Godlewski, zastępca prezydenta Katowic.
Do końca sierpnia w Katowicach ma powstać prawie trzydzieści punktów ładowania elektrycznych samochodów. Jeden, domowy ma Mirosław Kądziela, który na prąd przerobił swoją skodę. – Zanim ta inwestycja się zwróci to trochę trzeba poczekać. W perspektywie czasu – taki samochód obliczony jest na minimum dziesięć lat eksploatacji, a po pięciu latach się zwraca – mówi.
Takie cuda na drogach można zobaczyć tylko w Norwegii. Pytanie kiedy zacznie się ich masowa produkcja i czy to możliwe by lwia część produkcyjnego tortu w ciągu kilku lat przypadła takim właśnie samochodom. – Elektryczny samochód w każdym domu? To mogłoby być niewykonalne w ciągu najbliższego czasu. Natomiast zależy to od tego na ile pojazdy będą rozwijane, a jednocześnie czy spadną ceny – mówi dr Tomasz Biskup, Politechnika Śląska w Gliwicach.
Na razie są delikatnie mówiąc nieprzystępne. Mimo, że są ekonomiczne to i tak sprzedaje się ich najwyżej kilka rocznie. – To co jest dla nas nieznane jest przerażające. Jeżeli poznamy to auto, jeśli się dowiemy z czego jest zbudowane i jak działa, jak elementy ze sobą współpracują i jakie proste rozwiązania są zastosowane wtedy to staje się mniej przerażające – mówi Mirosław Gładuń, sprzedawca samochodów.
A powinno przerażać dużo mniej niż benzyna, która jest coraz droższa. Z jazdy trudno jest jednak zrezygnować. – Ile ja jeżdżę? Ja tylko po sklepach w Zabrzu jeżdżę. Wydaję 150zł do 200 zł – mówi Norbert Witt.
Dlatego być może w niedalekiej przyszłości skusi perspektywa sześciu złotych za sto kilometrów.