Nie chcą trudnej młodzieży w swoim sąsiedztwie

Prawdziwa lekcja życia czeka młodych ludzi, którzy już niedługo rozpoczną je na nowo. W Kaletach Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy dopiero powstaje. Nie wiadomo jednak, czy te plany nie legną w gruzach.
– To jest za blisko, a poza tym odbyło się bez porozumienia z mieszkańcami. Ja nie wiem, jakie tam będą dzieci, z jakimi zaburzeniami, dlatego mam różne obawy – stwierdza Ewa Ziora, mieszkanka Kalet.
Podobnie jak ponad stu innych mieszkańców ulicy Rogowskiego. Są pewni, że przyszli lokatorzy budynku po starej szkole zburzą społeczny ład. – Będą napady, napady i jeszcze raz napady! Ktoś wyskoczy napadnie i kogo będziemy szukać? Albo może grabarza od razu? – denerwuje się Jadwiga Chachulska, mieszkanka Kalet.
To przesada – przekonuje właściciel budynku. Burmistrz i radni postanowili go wydzierżawić, aby nie stał bezużytecznie. Teraz w całym zamieszaniu dopatrują się drugiego dna. – Ja myślę, że to organizuje opozycja, jako że mamy niewiele czasu do wyborów, więc ktoś chce na takim temacie wypłynąć – uważa Józef Kalinowski, burmistrz Kalet.
Opozycja, a przynajmniej jej część budowie poprawczaka się jednak nie sprzeciwia. Zamieszanie tłumaczy inaczej. – Mieszkańcy po prostu nie wiedzą, co to jest za ośrodek, jaka tu przyjdzie młodzież. A to nie będą młodociani przestępcy ani ludzie z wyrokami – tłumaczy Józef Breguła, kandydat na burmistrza Kalet.
Na razie pojawiają jedynie pojedyncze głosy sprzeciwu, ale mieszkańcy szykują już zbiorowy protest, by uchylić uchwałę rady miasta.
Podobny ośrodek już od 50 lat działa w pobliskim Krupskim Młynie. – Młodzież ma swoje prawa, musi się jakoś wyszumieć, ale tu nigdy nie było sytuacji, żeby stwarzali jakieś szczególnie wielkie problemy – mówi Maria Biela, mieszkanka Krupskiego Młyna.
Mniejsze i owszem, ale temu dziwić się raczej nie można. – Chłopcy po przekroczeniu progu naszej placówki nie od razu stają się aniołami – przyznaje Renata Mizyn z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Krupskim Młynie. A to, czy naprawią swoje błędy zależy od innych ludzi – przekonują ich wychowawcy.
– Myślę, że to wszystko jest w świadomości ludzi i jeżeli sobie wytłumaczą sami, że nie ma się czego bać, a trzeba wręcz pomóc tej młodzieży i tej placówce, która chce się tam utworzyć, to tylko dobre rzeczy z tego mogą wyniknąć – podkreśla Mizyn.
W Kaletach na razie wynik sporu jest jedną wielką nie wiadomą. Wszystko wskazuje na to, że zarówno mieszkańcy jak i ich sąsiedzi będą musieli się jeszcze nauczyć – jak ze sobą żyć.