Skoki narciarskie w… kobiecym wydaniu

– Powołaliśmy dwie grupy szkoleniowe, pod Tatrami i tu w Beskidach. Mamy kilkanaście młodych dziewczynek. Myślę, że do Soczi zdążymy już przygotować jakieś zawodniczki – informuje Andrzej Wąsowicz, Polski Związek Narciarski. Jakieś być może tak, ale prezes Polskiego Związku Narciarskiego nie ma wątpliwości, że na sukces podczas olimpijskiej inauguracji kobiecego skakania nikt nie powinien liczyć. – Na Soczi, to już trzeba mieć teraz zawodnika, czy zawodniczkę. W ciągu tego okresu, który został, już nie zdążymy wyszkolić nikogo nowego. Myślę, że dopiero na 2018 rok – oznajmia Apoloniusz Tajner.
Jest więc aż siedem lat, żeby oszlifować młode talenty. Władze światowych skoków są pewne, że rywalizacja kobiet będzie równie atrakcyjna jak konkursy mężczyzn. Przyznają jednak, że jest jeszcze dużo do zrobienia, bo przepaść między liczebnością zawodników i zawodniczek, jest ogromna. – Jeśli masz w swoim kraju 20-25 zawodników najwyższej klasy, to na nich przypada, tylko około 5-7 zawodniczek – wyjaśnia Walter Hofer, dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich.
A w Polsce jest jeszcze gorzej, bo tak naprawdę są tylko dwie zawodniczki, które mają doświadczenie na arenie międzynarodowej. Według specjalistów, problemu ze szkoleniem można było uniknąć. I to już kilka lat temu. – Trzeba było już położyć na to nacisk, w momencie kiedy wybuchła Małyszomania. Na skocznie wtedy pchali się nie tylko mali chłopcy, ale też małe dziewczynki. Trzeba było wtedy już o tym myśleć – uważa Marcin Hetnał, “Gazeta Wyborcza”.
Wtedy ktoś szansę przespał. Pozostaje nadzieja, że te zaległości szkoleniowe, nie będą problemem nie do przeskoczenia.


