Bieg z tacą i bez napiwku. Rywalizacja najszybszych kelnerów w Wiśle

Może nie za szybcy, może nie za wściekli, to nic że bez napiwku i tak walczyli o każdy centymetr. By kelnerskie rachunki wyrównać, w nietypowych zmaganiach stanęło kilkudziesięciu zawodników i zawodniczek z całej Polski. By wygrać trzeba było tańczyć jak motyl, żądlić jak pszczoła, albo po prostu żółwim tempem konsekwentnie do przodu. – Przedostatni przybiegłem, tylko na ostatnim zakręcie szklanka mi się wywróciła i wszystko wylało, także nie poszło – mówi Marcin Preś. Czasem nawet jak dobrze szło, wystarczyła chwila nieuwagi. W walce o kelnerską chwałę, w dłoniach kelnerski oręż dumnie dzierżąc, nie oszczędzał się tutaj nikt. Dlatego porażkę przełknąć było trudno. – Są warunki takie dzisiaj jakie są. Jest zimno, jest wiatr i wszystko miało wpływ na to – opowiada Lidia Jasińska, uczestniczka zawodów.
Poza tym, podobno nawet tace były jakieś nie takie, więc nawet najbardziej wyrafinowany kelnerski kunszt i na wygraną plan, mimo wysiłku mógł przez nie spełznąć na niczym. – Ogólnie nie nosimy na takich tacach. Takie tace są tylko do takich zawodów, trudno się nosi na takich tacach, nie jest to łatwe – podkreśla Damian Setnik, uczestnik zawodów. Jakby tego było mało, to jeszcze przez chwilę istniała nawet obawa, że oprócz tacy w ułańsko-kelnerskiej szarży trzeba będzie dzierżyć jeszcze parasol. – Ja myślę, że dzisiaj pogoda, czyli wiatr już jest na tyle niesprzyjająca, że sama będzie dyskwalifikowała, więc my będziemy unikać tego żeby dyskwalifikować – tłumaczy Grzegorz Górnik, członek konkursowego jury.
Z emocjami, fortelami i na przeciwników hakami problemów nie było jednak żadnych. O dziwo zwyciężył jednak nie ten, kto jako pierwszy niczym rakieta przekroczył linię mety, ale ten kto może i doczłapał, ale po drodze za wiele nie wychlapał. – Ten start w sumie był najgorszy, bo jest start i potem w sumie to wszystko mi się wylało – relacjonuje Sonia Matusik, uczestniczka zawodów. Jak się wylało, no to rzeczywiście klops. I choć to tylko zabawa, bo trudno zakładać, że taka rywalizacja na olimpijskie stadiony wkroczy, to przecież i stawka jest nie byle jaka. – Zawód kelnera troszkę można powiedzieć w ostatnich latach jest, żeby nikogo nie urazić mniej doceniany – stwierdza Paweł Brągiel, organizator IV Biegu Kelnerów.
Może i niedoceniany, ale na pewno potrzebny. Zwłaszcza, gdy pracować trzeba w takim tempie.