Tylko dla twardzieli, czyli Maraton Komandosa w Lublińcu [Zdjęcia]

Ogromny ból, skrajne wyczerpanie, a nawet łzy – najprawdziwsze – żołnierskie. Bo takich zawodników bardziej niż złamany bark, boli rozpacz, że mety Biegu Komandosa – a jak komandosa to wiadomo, twardziela – nie przekroczy się. – Bardziej mnie to boli niż ten bark, próbowałem jeszcze biec – mówi Marek Imielski, który złamał bark podczas biegu. Niestety przygoda chyba najbardziej ambitnego z ambitnych żołnierzy-biegaczy skończyła się pomocą ratownika. Dramaturgia tego biegu niejedno ma jednak imię, bo imion ma blisko 400. Tylu właśnie zawodników rywalizowało dziś między sobą i z samym sobą. – To jest mój pierwszy maraton w życiu. Jest po prostu hardcorowo, ale jakoś sobie jeszcze idę. Dla mnie to bieg charytatywny, chcę w ten sposób wspomóc moją szkołę w Afryce – zaznacza Freddy Konomane.
ZOBACZ ZDJĘCIA Z MARATONU KOMANDOSA
Dla Leszka Bohla wyzwanie było tym trudniejsze, że lubliniecki las bardziej niż las, przypominał nadbałtycką plaże. – To już jest specjalna adaptacja, najbardziej hardcorowa jaka może być na handbike, ale mimo wszystko to jest coś niesamowitego. Bardzo trudny teren, ale ja na pewno ukończę. Rzeczywiście trudno nie odnieść wrażenia, że zawodnicy wolą siebie wykończyć niż biegu nie ukończyć, ale taki to już żołnierski los, czyli maszeruj albo giń. – Pokazanie ludziom, że rzeczy niemożliwe stają się możliwe. Myślę, że jest jedną z ważnych rzeczy wiara. Wiara w siebie jak się idzie na trasę i wierzy, że to zrobi – podkreśla Andrzej Liśniewski, organizator Maratonu Komandosa.
Nawet jeśli 42 kilometry biec trzeba w pełnym umundurowaniu, z ciężkim plecakiem i zawziętą niczym wilki – konkurencją tuż za plecami. Bo wiadomo, słabeuszom fora ze dwora. – Będą kobiety górą, a nie do płodzenia. Kto wyżywi to jak faceci nie mają pracy, słaba płeć jest silną płcią! – oznajmia Ewa Kasiarska. I to nieprawda, że właśnie ta płeć biega wolniej, by dłużej błyszczeć w świetle kamer. Bo, w pogoni za takimi zawodnikami każda kamera, a dokładnie nawet najtwardszy kamery operator powie, że “dalej nie może”. – Ciężko dzisiaj, nie mój dzień, jest gorzej. Ciężko mi się biegnie, mam nadzieję, że dobiegnę na 3 miejscu – mówi Andrzej Stefański, ubiegłoroczny zwycięzca Biegu Komandosa.
Miejsce w zasadzie nie ma żadnego znaczenia, bo zwycięstwem jest już samo biegu ukończenie. Nie na pierwszym, piątym czy dziesiątym, ale na 42 kilometrze. Wiadomo też co w takim biegu jest najtrudniejsze. – Zapraszam, proponuję założyć plecak i przebiec, to pan zobaczy – mówi Artur Błaszczyk. Popatrzyć zawsze można wiadomo – z bieganiem różnie to już bywa, bo dla nie żołnierza, a tylko dziennikarza – najokrutniejsze pytanie brzmi “po co”. – Zawsze żonie tłumaczę, ona mnie też ciągle pyta po co? A ja mówię, że mam taką naturę, a żona przyjechała tutaj ze mną – opowiada Andrzej Luśnia.
Trudno się żonie dziwić, bo w pogoni za takimi zawodniczkami, na dodatek niezbyt szybkimi, większość z męskiej załogi zawodników mogłaby biec nie 42, a 142 kilometry. – Chciałabym się sprawdzić, co potrafię. Swoją wytrzymałość, czy dam radę, stawiać sobie wyżej poprzeczkę – oznajmia Karolina Figiel.
To się dopiero nazywa – postawa godna pochwały. Żołnierskiej pochwały.