RegionWiadomość dnia

PKS-y do likwidacji. Komunikacyjny horror w Myszkowie

Myszkowski PKS postawiono w stan likwidacji, bo na przystanku przy prywatyzacji nie czekał żaden inwestor. – Jestem przygotowany na rower, bo czym innym się nie da jeździć. Kto ma samochód, to będzie jeździł, a autobusy zlikwidują – trudno – mówi Krzysztof Rataj. – Jak były zakłady pracy to dowozili, a zakładów nie ma, to i nie ma ludzi. Rachunek jest prosty, nie ma ludzi nie ma pieniędzy. Jeśli nie ma pieniędzy, są długi. Jeśli są długi, nie ma zakładu. – Cały majątek spółki musi być sprzedany, natomiast pracownicy w określonym czasie wszyscy zostaną zwolnieni – zapowiada Zbigniew Bulka, likwidator PKS Myszków.

Według szacunków sprzedaż majątku spółki, która generowała straty w wysokości miliona złotych rocznie, wystarczy na pokrycie jej długów. Na bruk – to pewne, trafi ponad 70 osób. – Rodziny nie będą mieć pracownika, który zarabia na rodziny. Jest wielu takich kierowców, którzy pracują tu na stałe. Gdzie oni teraz mają iść z rodzinami? Gdzie? – pyta Leszek Ćwięk, kierowca PKS Myszków.

Zdaniem kierowców spółkę można było jeszcze uratować. Niestety kilkukrotne próby sprzedaży nie przyniosły żadnego rezultatu. Starty z działalności pokrywano poprzez sprzedaż nieruchomości. – Pieniądze zostały można powiedzieć przejedzone. Nic z tego nie było zrobione, a wtedy zakład wyszedł na zero – nie był zadłużony jak w tej chwili. Jak nie było dobrego prezesa to niestety… – mówi Marek Auguściak, kierowca PKS Myszków.

Niestety dla pasażerów do nierentownych spółek jakimi są PKS-y, nie garną się też samorządy. Bo zmiana szyldu, bez gruntownej restrukturyzacji – ich zdaniem – zmieni tylko właściciela długów, a problemów nie rozwiąże. – To są bardzo trudne rzeczy, a wziąć na siebie odpowiedzialność za kilkadziesiąt osób i ich pracę, dając im nadzieję, trzeba widzieć w tym jakiś pomysł – stwierdza Włodzimierz Żak, burmistrz Myszkowa.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Jakiś pomysł na pewno będą mieli prywatni przewoźnicy. Problem w tym, że wcale nie musi on być wszystkim pasażerom po drodze. – W niedzielę prywatny przewoźnik nie jedzie, bo nie ma ludzi, a w tygodniu jedzie tylko w tych godzinach, o których są ludzie – mówi Marek Strzelecki.

Iskierka nadziei tli się jeszcze w Częstochowie. Chociaż i tutaj próby prywatyzacji się nie powiodły. Sytuacja – jak podkreślają władze spółki – jest stabilna, ale daleka od ideału. – W istocie nie jest normalna, dlatego że brakuje środków na inwestycje. Przyszłość nie jest dla nas zbyt pewna – stwierdza Henryk Banaś, prezes PKS Częstochowa.

Niewykluczone, że będą kolejne próby prywatyzacji. Jeśli i te nie przyniosą rezultatu, ministerstwo podejmie tzw. “inne działania właścicielskie” – mówiąc wprost: decyzję o likwidacji. Tak było w Tychach, Będzinie, Wodzisławiu, Cieszynie, czy Zawierciu. W likwidacji poza myszkowskim jest jeszcze rybnicki PKS. Poza wspomnianą już Częstochową, o przetrwanie w takiej czy innej formie walczą jeszcze w Lublińcu, Żywcu, czy Katowicach. – Nie da się. Pieszo chyba trzeba chodzić albo okraść bank i kupić sobie samochód – innego wyjścia nie ma – stwierdza Irena Brzęczek. W zasadzie to jest, dobrze radzą sobie spółki w Gliwicach i Bielsku-Białej. Pierwsza z sukcesem została sprywatyzowana, drugą przejęły samorządy.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button