I o co ten alarm? Dlaczego Warszawa włączyła alarmy w Katowicach?
Odzywa się rzadko i choć głośno, to nie do wszystkich dociera z właściwym przekazem. – Przypuszczam, że alarmowe albo jakieś święto dzisiaj, o którym nikt nie wiem. Raczej nie święto – mówią Marlena Grzechowiak i Natalia Pietrzyk, mieszkanki Katowic. Tym razem syreny zawyły ćwiczebnie. W całym kraju testowano system ostrzegawczy na wypadek zagrożeń, takich jak nalot bombowy, czy skażenie chemiczne.
Usłyszeć alarm to jedno, ale równie ważne, żeby właściwie zareagować. – Kiedyś mówiono o tym w szkole, że trzeba za górkami się chować, jak jakieś zagrożenie jest. Teraz nie wiem, co bym zrobiła – stwierdza Danuta Śleziańska. którą zaskoczył alarm.
Rzeczywiście szkoła to chyba jedyne miejsce, w którym porusza się takie tematy. – Przynajmniej raz na semestr mamy organizowane próbne alarmy przy pomocy straży pożarnej, policji. Te służby tu są i nadzorują wszystko. Całkiem sprawnie nam to wychodzi – zaznacza Sebastian Wróbel, nauczyciel ZSO nr 2 w Świętochłowicach.
Jak się dziś okazało, znacznie mniej sprawnie wyszła ogólnopolska próba ostrzegania. Syreny zawyły, ale nie wszędzie o czasie. W Katowicach zamiast jak planowano o 10.15, pół godziny później. Przedstawiciele Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego nie potrafili powiedzieć, dlaczego tak się stało, bo sygnał szedł z Warszawy. Również lakoniczna jest odpowiedź na pytanie, co powinni zrobić mieszkańcy, kiedy usłyszą alarm. – Sam sygnał dźwiękowy nie mówi nam tego, co to jest za rodzaj zagrożenia. Na pewno będzie to uzupełniane poprzez chociażby radio, czy rozgłośnie telewizyjne – mówi Janusz Kulej, Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego. Najlepiej od razu włączyć radio, telewizor albo zajrzeć do Internetu.
Kolejny okazja do przetestowania systemu już jutro. – Syreny w godzinach przedpołudniowych będą rozbrzmiewać w Katowicach przez trzy minuty. To jest tylko ćwiczenie, także należy zachować spokój – informuje Jakub Jarząbek, UM w Katowicach. Ale i czujność, bo to co dziś było tylko treningiem, kiedyś może uratować życie. – Ja sam nierozerwalnie chodzę z komórką, ponieważ wszystkie komunikaty ostrzegające o zjawiskach, również otrzymuję jako wojewoda, żebym mógł zareagować – mówi Zygmunt Łukaszczyk, wojewoda śląski.
Gorzej, kiedy nie jest się wojewodą. Brak schronów, niewielka liczba osób w systemie powiadamiania elektronicznego i brak wiedzy o tym, jak w przypadku zagrożenia się zachować. Tym samym test na bezpieczeństwo prawie na pewno oblany. Pozostaje liczyć, że egzamin prędko nie nastąpi.