Adepci skoków narciarskich rywalizowali w Goleszowie

Małymi skokami do wielkiej, międzynarodowej kariery. Kilkudziesięciu młodych zawodników, mimo że chwilami nie jest łatwo i przyjemnie – nie poddaje się. Wielu z nich ma już jasno określony cel. – Mam nadzieję, że kiedyś pojadę na olimpiadę i mistrzostwa świata w lotach – mówi Paweł Wąsek, młody skoczek narciarski.
Jednak do skoków narciarskich garnie się coraz mniej dzieci. Między innymi, a może przede wszystkim, ze względów ekonomicznych. – Wszytko kosztuje: narty, kombinezon, kask i buty, a my niestety nie możemy dać starego sprzętu, to po prostu musi być nowe, bo w przeciwnym razie wyrabia się złe nawyki – tłumaczy Józef Gawłowski, prezes LKS “Olimpia” w Goleszowie. Podobne tendencje są nie tylko w Polsce. – W Czechach sytuacja wygląda podobnie, są chętni do slalomu czy biegów narciarskich, ale jeśli chodzi o skoki to rzeczywiście jest rzeczywiście wielka klapa – stwierdza Roman Wróbel, zastępca wójta Bystrzycy.
Kiedyś było inaczej – przypomina Jan Szturc, pierwszy trener Adama Małysza. Dziesięć lat temu, w trakcie “Małyszomanii”, adepci skoków – dosłownie stali w kolejce: – Mieliśmy prawie 100 zawodników na treningu i trzeba było się zmieniać. Jedni na drugich czekali, żeby zakończyli trening i przekazali narty, buty, kombinezon oraz kask.
Drugiej “Małyszomanii” już raczej nie będzie. Władze Polskiego Związku Narciarskiego życzą sobie jednak takiego kłopotu bogactwa, jaki był w jej trakcie. Bo wtedy o wiele łatwiej wyłowić talenty. – Może nie czekamy na takiego mistrza, jakim jest Adam Małysz, ale raczej na tą czołówkę krajową. Bo czym więcej chętnych, tym łatwiej wyselekcjonować tych najzdolniejszych i później sprawić, żeby ta ich kariera rozwijała się prawidłowo – przyznaje Andrzej Wąsowicz z Polskiego Związku Narciarskiego. I tylko wtedy istnieje prawdopodobieństwo, że ich marzenia – nie pozostaną tylko marzeniami.