Argument siły w polityce, czyli jak walczą politycy

Tego czy radny Wacław Chudzikiewicz po starciu z Januszem Ciołczykiem płakał nie wiadomo. Utrzymuje jednak, że na terenie urzędu miasta właśnie przez niego został pobity. – Z całą mocą podkreślam jeszcze raz, że pobicia jednej i drugiej osoby nie było. Taki incydent nie miał miejsca – zapewnia Janusz Ciołczyk, radny Jaworzna, oskarżony o pobicie.
Zeznania są sprzeczne, bo radny Chudzikiewicz obiecał, że naruszenia własnej nietykalności cielesnej Ciołczykowi płazem nie puści. Już napisał skargę – do przełożonych. – Jeżeli rozstrzygniecie i próba zamiecenia tego pod dywan, będą dla mnie niesatysfakcjonujące, wówczas będę myślał nad dalszymi krokami – informuje Wacław Chudzikiewicz, radny Jaworzna.
Szermierkę na pięści pomiędzy radnymi wywołać miał spór o rozdział pieniędzy dla organizacji samorządowych. Przełożeni przekonują, że niewiele w tej sprawie mogą zrobić i sugerują: panowie sprawę rozwiążcie sami. – Jeżeli jeden bądź drugi radny czuje się pokrzywdzony, wydaje mi się, że powinien skierować sprawę do organów ścigania – mówi Paweł Bańkowski, przewodniczący rady miasta w Jaworznie.
W Świętochłowicach protesty na nic się zdały, bo cienka linia jaka dzieli siłę argumentów od argumentu siły została tutaj zerwana. Bez zbędnych ceregieli, w polemicznym szale z konwencji siłą, wyprowadzony został jeden z opozycyjnych radnych. – W mojej ocenie cała ta sytuacja jest paranoiczna. Nie można w ten sposób wyrzucać ze spotkania, zwłaszcza gdy jest ono ogólnodostępne dla mieszkańców i ludzi, którzy mają odmienne zdanie – stwierdza Grzegorz Gniełka, radny Świętochłowic.
Nie tędy droga – prawdziwy mistrz powinien milczeć, przekonuje biegły w sztukach walki radny Świętochłowic – Marek Palka. – Negocjacje doprowadzą zawsze do jakiegoś konsensusu. Uważam natomiast, że argument siły jest argumentem ostatecznym, poza którym nie istnieje już nic.
Świętochłowice nie są jedyne. W parlamentach to dopiero się biją. Na Ukrainie w zeszłym roku opozycja użyła amunicji. Poleciały jaja. Zastanowienie komentatorów wzbudziły parasole, którymi ochrona osłaniała wycofującego się na strategiczne pozycje przewodniczącego parlamentu.
Sejmowe Kung-Fu wzbogacone tzw. techniką czapli można było zobaczyć w Boliwii. Tam sejmowe uchwały forsował tajwański taran polityczny. W wyniku tej parlamentarnej jatki hospitalizować trzeba było co najmniej jednego nieszczęśliwego parlamentarzystę. Ale nie bierzmy przykładu z najgorszych – przekonuje ekspert. – Agresja oznacza po prostu przegraną, to znaczy jeśli się już nie ma żadnych argumentów, to zaczyna się człowiek denerwować, krzyczeć i wreszcie bić. I to oznacza po prostu porażkę, klęskę – tłumaczy dr Bohdan Dzieciuchowicz, specjalista ds. wizerunku politycznego.
Być może właśnie z obawy przed klęską polski parlament areną skandali i żenujących widowisk nie jest. Jest za to jednym z najnudniejszych i najbardziej poprawnych w Europie. W samorządach rożnie to bywa, bo i na prowincji ułańska fantazja polityków ponosi częściej.