Bez adresu

– To jest taka nasza mała stabilizacja, którą już pokochaliśmy…. A teraz najprawdopodobniej będą musieli ją oddać. – Tu mamy swoje korzenie, większość ma swoje korzenie. Krewnych, znajomych – od czasu do czasu można do kogoś zajść na kawę. To nas najbardziej boli, że zostawiono nas na lodzie – opowiada Mirosław Piątkowski. Mimo, że knurowska noclegownia od kilku lat jest dla nich domem muszą się stąd wyprowadzić prawie natychmiast. Nie ważne czy mają gdzie czy nie. Bo umowa na prowadzenie noclegowni zawarta przez miasto z Caritasem kończy się w grudniu. Podobno chętni są. Ale porozumienia nadal nie ma, bo warunków jest sporo.
Z nikim z knurowskiego magistratu nie udało się nam dzisiaj porozmawiać. A dyrektorka MOPS-u kategorycznie odmówiła wystąpienia. W odpowiedzi na pytania przesłała za to pismo, w którym czytamy: Ustawa o pomocy społecznej nakłada na gminę obowiązek zapewnienia schronienia osobom bezdomnym, lecz przepisy nie wymagają od gmin posiadania noclegowni na swoim terenie. Dlatego dyrekcja MOPS-u zaproponowała bezdomnym schronienie w całodobowych schroniskach, rzekomo w okolicy Knurowa.
Jerzy Ozorowski ma trafić do Chorzowa już w poniedziałek. W knurowie mieszkał od czterdziestu lat. – Na pewno każdemu z nas będzie ciężko. Tyle w tym gronie przeżyliśmy. Jeden mniej drugi dłużej mieszkał. No będzie ciężko. Jego kolega trafił, do Przegędzy koło Rybnika kilka dni temu. Na początku nie było łatwo. – Miał zamiar opuścić to schronisko. Bo to jest pierwsze nieznajomi ludzie, nowe miejsce. Ale takim ludziom jest trudno się zaaklimatyzować w nowym miejscu i nowych warunkach – tłumaczy Zygmunt Czerwiński, Schronisko Św. Brata Alberta w Przegędzy. – Zostają tam, gdzie mają najlepszych przyjaciół. Tam gdzie mają kolegów, z którymi mogą porozmawiać i ewentualnie coś zrobić razem. I to jest znana sprawa od lat, że osoby bezdomne wędrują – dodaje Ditmar Bremer, Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne.
Oni już wędrować nie chcą. Tu im dobrze. – W chwilach troski można gdzieś wyjść, porozmawiać. A tam jedziemy w nieznane. Nie wiemy. Dlatego to boli – mówi Jerzy Ozorowski. – Jest nam przykro, że nikt o nas nie dba. Urzędniczka w urzędzie swoje 8 godzin odbębni i ma to w nosie – dodaje Mirosław Piątkowski.
Mimo to i Jurek i Antek i Mirek i cała reszta będą jeszcze urzędników przekonywać, by nie skazywali ich na tułaczkę. Bo znalezienie innego miejsca, zwłaszcza w zimie jest ciężkie.