Bezwzględna matematyka

Walczył o życie. O katastrofie w kopalni Wujek-Śląsk blizny nigdy nie pozwolą mu zapomnieć. – Byłem zbulwersowany, bo na podstawie wypisu, który otrzymali – mnie takie odszkodowanie się nie należy. Nie zapraszając mnie na jakąkolwiek komisję – wspomina Damian Wicik. W siemianowickiej oparzeniówce leżał z górnikiem, który zmarł. Również jemu lekarze dawali małe szanse na przeżycie. Miał poparzone 60% powierzchni ciała. – Głębokie wycięcia tkanek martwiczych obu kończyn górnych – to już stanowi w przybliżeniu 18% powierzchni ciała. Potem te wycięcia pokrywa się przeszczepami skóry i kilkakrotnie, bo sam robiłem tę operację – pan Damian był operowany – opowiada Paweł Wodecki, chirurg.
A potem kilka lat rehabilitacji, ale nawet tak poparzone ciało to dla ubezpieczyciela niedostateczny powód aby wypłacić odszkodowanie. – Górnik nie ma tu nic do powiedzenia, bo grupowe zawiera zwykle kopalnia. Umawia się z ubezpieczycielem i górnik nie analizuje. Przystępując do ubezpieczenia pracodawca powinien bardzo szczegółowo przeanalizować umowy – tłumaczy Józef Solich, Związek Zawodowy Górników w Polsce. Umowy, która stawia bardzo twarde warunki. Dlaczego ubezpieczycielowi tak ciężko wypłacić te pieniądze? To pytanie zadajemy od kilku dni. Oto odpowiedź z PZU: W opisanej przez Panią sprawie nasz klient nie otrzyma odszkodowania z polisy, ponieważ obrażenia, które poniósł w wypadku nie są objęte zawartym ubezpieczeniem (co wynika z Ogólnych Warunków Ubezpieczenia). Jednakże PZU podjął decyzję o wypłacie odszkodowania w drodze wyjątku, podobnie jak pozostałym górnikom, którzy zostali poparzeni w wybuchu.
W drodze wyjątku, bo według przedstawicieli PZU odszkodowanie jest wypłacane gdy oparzenia drugiego i trzeciego stopnia obejmują co najmniej siedemdziesiąt procent powierzchni ciała. – Według mojej oceny człowiek poparzony w 70%, to nie wiem czy jest w stanie wystąpić o odszkodowanie. Czy to odszkodowanie w ogóle jest mu potrzebne, bo z takimi oparzeniami to szczęście jeżeli ktoś pozostaje przy życiu – uważa Ryszard Baczyński, NSZZ Solidarność.
Pytanie zatem czy jakikolwiek sens ma zawieranie umów z PZU, skoro wypłata odszkodowania na warunkach jakie stawia ubezpieczyciel jest prawie niemożliwa. Górnicy pracujący teraz w Katowickim Holdingu Węglowym są ubezpieczeni na tych samych zasadach. – Do ubezpieczenia grupowego pracowniczego pracownik przystępuje z własnej woli. Dostaje treść umowy. Czy ją przeczyta, czy nie – na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Prawdopodobnie mało kto potrafi przewidzieć, że spotka go tego typu nieszczęście – stwierdza Wojciech Jaros, Katowicki Holding Węglowy. Wczoraj poparzony górnik gościł w studio TVS: Może pan nam powiedzieć o jakie pieniądze w istocie chodzi? – W zależności od filaru, ale to chyba około 6 tys. zł.
Po tej rozmowie do Damiana Wicika rozdzwoniły się telefony. Dowiedział się, że mimo zapewnień PZU, tylko dwóch z kilkudziesięciu poszkodowanych we wrześniowej katastrofie dostało pieniądze. W drodze wyjątku.