Blond w akcji

Scen akcji w śląskiej wersji Jamesa Bonda nie mogło zabraknąć. I dlatego też tak jak w profesjonalnym filmie, na planie wszystkiego przewidzieć nie można. Jak podkreśla filmowy Marian Blond, zdarzają się ciężkie chwile. – Najtrudniejsze chyba są same pościgi, ale za to dają najwięcej radości i takiego poweru, zapału do tej pracy, i efekty chyba są – stwierdza Marian Mielczarek, filmowy Marian Blond. I trzeba przyznać, że filmowe pościgi są w iście amerykańskim stylu. W prawie amerykańskim są natomiast bójki. Prawie, bo tutaj na zbyt wiele nie można sobie pozwolić. – Nie chce się komuś zrobić krzywdy, a z drugiej strony jak już włącza się cały ten proces uderzania itd, to trudno potem hamować te ręce. Najtrudniejsze to hamować ręce – przyznaje Robert Rybicki, filmowy Heinrich Ziemsen.
Nie hamować, a zacierać ręce powinni za to widzowie, bo przygody Mariana Blonda, który stara się unicestwić zagrażających Polsce agentów, będzie można zobaczyć już w listopadzie. Już – bo o wszystko ekipa stara się sama, a o budżecie rodem zza oceanu może tylko pomarzyć. – Jedyne pieniądze, które wydaliśmy to jest 50 złotych na panią barmankę, która przyszła przed pracą swoją do pracy. I dodatkowo wystąpi w filmie – podkreśla Mirosław Ropiak, reżyder filmu “Dziewczyny lubią Blond”.
To, że ta produkcja wykorzystuje amerykański pierwowzór nie dziwi Mariusza Ciszewskiego z katowickiego Centrum Sztuki Filmowej. Według niego każdy z polskich mężczyzn, troszkę Bondowi zazdrości. – Jest po prostu takim archetypem pewnych męskich wzorców i pewnych męskich wyobrażeń o tym, jacy powinniśmy być – uważa Ciszewski.
Przygody Mariana Blonda mimo, że amatorskie i bez budżetu wcale nie muszą być jednak kinowym kiczem. – To może być przesympatyczna, przecudna rzecz, taka typowo nawet regionalna, bym powiedziała. Taki jest mój głos w sprawie Bonda – przyznaje dr Agnieszka Nieradzka, filmoznawca z Uniwersytetu Śląskiego. I mimo, że Blond nawet nazwiskiem różni się od Bonda, to efekt finalny ma kręcić nie tylko aktorów i reżyserów.