
Po jakimś czasie skończyła się herbata. I ta zamarznięta i ta w termosie. Zejście w kompletnej mgle zrujnowało mnie. Nie potrafiła oszacować swojego położenia. Nie wiedziałam ile jeszcze zostało do bazy. Nie wiedziałam jak rozłożyć resztki sil :(. Zdjęłam raki i zaczęłam obsuwać się po śniegu co jakiś czas, dzięki Bogu, dostrzegając tyczki z napisem REDFOX, REDFOX.
Nogi plątały się pode mną. Jak przestawałam widzieć tyczki siadałam na plecaku i czekałam jak na zbawienie. Jak tylko dostrzegłam jakaś ześlizgiwałam się ku niej. Wydawało mi się ze minęły godziny!
W oddali zobaczyłam sylwetki ludzi. Gdyby nie to ze z nimi rozmawiałam mogłabym posadzić siebie o halucynacje. Od Priuta dzieliło mnie jeszcze ok 25 minut drogi. To była dla mnie jedna z najważniejszych wiadomości tego dnia!
Widzę bazę! Dotarłam do bazy!
Tam na górze moje ciało mniej klub bardziej posłusznie wykonywało rozkazy wysyłane z mózgu. Tu, przy bazie kompletnie odmówiło mi posłuszeństwa.
Z wyczerpania, wychłodzenia i stresu zwymiotowałam.
Powrót
Pogoda bez zmian. Elbrus nie dał nawet na chwile odpocząć. Niemiłosiernie mroził mi ręce stopy a w policzki ciskał nieustannie małe zmrożone igiełki.
Jestem odwodniona, wychłodzona i wyczerpana. Wiem, ze muszę bardzo uważać schodząc ze stromego zbocza. Przemieszczenie nogi tak aby rakiem nie zaczepić o stuptuty czy o raka jest dla mnie nie lada wyczynem. Schodząc widzę rozbity pomiędzy wierzchołkami namiot. Nie chcę dopuszczać do siebie myśli ze mogłabym w nim spędzić noc. A podejście do niego i sprawdzenie, jaki jest w środku ekwipunek zdecydowanie przekraczało moje możliwości. Podjęłam decyzje o zejściu do bazy.
Na dnie mojego bukłaku pływały resztki herbaty i lodu. Najgorsze jednak było to, że rurka i ustnik kompletnie zamarzły. Na nic zdało się rozgrzewanie, kręcenie i plucie do środka. Jedynym rozwiązaniem było schowanie bukłaka pomiędzy warstwy ubrań, tak żeby wszystko rozmrozić. Myśl o łyku zmrożonej herbaty utrzymywała mnie przy wszystkich działaniach. Zrobiłam co trzeba i ruszyłam dalej.
Pogoda zaczęła się pogarszać. Jeszcze ze zbocza widziałam, że nisko osadzone chmury teraz wypychane są mocno przez wiatr ku szczytowi Elbrusa. To była tylko kwestia czasu, kiedy nas przykryją. Wróciłam do mojego systemu „od tyczki do tyczki” i z całych sił staram się być w nim konsekwentna. Schodziłam w dół a zamiast coraz lżej zaczęłam oddychać coraz ciężej. Udawało mi się za to skutecznie wybić z głowy dłuższe przystanki.
Ach! No i rurka i ustnik w moim bukłaku zaczęły działać. Napiłam się i nabrałam sił!
Mój entuzjazm i lepsze samopoczucie szybko zgasiła chmura, która właśnie nas dosięgnęła. Byłam mniej więcej na wysokości 4900mnpm. Widoczność spadła do 10m. Mojego towarzysza straciłam z pola widzenia :(. Usiadłam na plecaku i pomyślałam.
Super! Z deszczu pod rynnę! Wreszcie przestał wiać ten cholerny wiatr, ale nadal nie widziałam, co było przede mną! Nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać, aż się trochę przerzedzi. Jest, jest, jest tyczka!!! Wstałam jak poparzona i podeszłam do niej. Jest następna! Nawet jak znikały mi z pola widzenia, wiedziałam mniej więcej jaki kierunek powinnam obrać. Cała trasa jest otoczkowana, ale prowadzi zygzakiem. Każda odchyłka, odejście od trasy zwielokrotnia błąd. Jest to najczęstszą przyczyną wypadków na Elbrusie. Gwałtowna zmiana pogody i problemy z odnalezieniem trasy znacznie zwiększają ryzyko spadnięcia ze zbocza lub wpadnięcia do szczeliny.