Bolesne wspomnienia

Decyzję o samotnym wejściu na szczyt Ireneusz Wolanin i Krzysztof Apanasewicz podjęli pierwszego sierpnia, rano, podczas przygotowywania herbaty w obozie na wysokości ponad szesciu tysęcy metrów. Dorga na szczyt miała im zająć cały dzień. – Z informacji, które mieliśmy, ze zdjęć z wypraw sprzed roku i dwóch wynikało, że odcinek grani to będzie podejście nietrudne – mówi Ireneusz Wolanin.
Jednak przewidywania zawiodły. Krzysztof Apanasewicz zaginął podczas wejścia na szczyt. Arkadiusz Grządziel, kierownik wyprawy od razu podjął akcję ratunkową. – Wiedziałem, że ma silny orgaznizm, że potrafi na tej wysokości przetrzymać noc i to mi dawało nadzieję, że po prostu gdzieś go spotkamy
Mimo wiary w siły własne i kolegi, mimo walik toczonej z żywiołem i samym sobą, ekipie ratunkowej nie udało się odnaleźć Krzyśka. Wszystkim w to nieodwracalne trudno było uwierzyć. Wiadomość o zaginięciu była ciosem także dla kolegów Krzyśka, ze stacji ratownictwa górniczego przy kopalni Borynia. – Był totalnym zapaleńcem, dla gór robił wszystko. Nawet nie jeździł samochodem z tego, co wiem – wspomina Krzysztof Osemlak, kolega z pracy.
Do dziś nie wiadomo co tak naprawdę stało się na wysokości siedmiu tysięcy metrów. Jedna z hipotez mówi, że podczas marszu na szczyt, od sciany oderwał sie zmarzniety płat sniegu zwany deską śnieżną, na którym stał himalaista.
Artur Hajzer, himalaista z wieloletnim stażem, podejrzewa, że zawinić mogła zarówno przyroda, jak nieprzemyślane rozłożenie wysiłku. – Początkowo człowiek żyje w takim przekonaniu, że jego te wypadki nie dotyczą, komuś się to przytrafiło, kwestia pecha itd. Jednak patrząc na częstotliwość tych wypadków człowiek dochodzi do wniosku, że jest następny w kolejce.
Te wnioski mogą paraliżować. Jednak dla grupy z Pamiru ważniejsze jest teraz odnalezienie ciała kolegi. Ale to może jeszcze potrwać. – Działanie te mogą być tylko na początku lipca, kiedy tam jest najcieplej i tam ktokolwiek może po prostu w tą szczelinę, w którą prawdopodobnie pan Apanasewicz wpadł, na linach zejść – tłumaczy Sebastian Markiewicz, polski konsul w Uzbekistanie.
Transport ciała z wysokości 6700 metrów jest skomplikowaną operacją. Jednak żaden z kolegów Krzysztofa Apanasewicza nie wątpi, że musi im się udać.