Chorzowski magistrat nie chce dać zezwolenia na muzykowanie na deptaku

Teoretycznie – wszystko gra. Ale nie zawsze i nie wszędzie. Muzycy uciekli z Chorzowa do Katowic po dwóch miesiącach. I jednej kłótni. – Zdarzają się ludzie, którzy nie lubią muzyki, ale czy to, że ktoś nie lubi muzyki oznacza, że my nie mamy prawa grać na ulicy Wolności, która ma taką piękną nazwę “ulica Wolności”. Chcemy robić to, co chcemy robić. I ludzie też nas popierają – mówi Łukasz Świerczyński, uliczny muzyk.
Jak mówi większość mieszkańców Chorzowa, z którymi rozmawialiśmy: miejsca na deptaku dla wszystkich jest dość. A że jednemu z przedsiębiorców muzyka była nie w smak, a właściwie nie w słuch, muzycy z ulicy Wolności musieli się wynieść. Wcześniej jednak dźwiękowej praworządności przyjrzeli się strażnicy miejscy.
Strażnicy, jak mówią, muzykę lubią. Ale zawsze zostaje jakieś ale… – Nie ma żadnych problemów, aby takie osoby mogły grać na ulicy, pod warunkiem, że nie będzie osoby, która zbulwersuje się takim, czy innym zachowaniem. My interweniujemy tylko i wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest osoba poszkodowana – stwierdza Adam Płonka z chorzowskiej Straży Miejskiej.
Żeby prawo nie grało im na nosie, muzycy postanowili zalegalizować swoją działalność w urzędzie miasta. – Moim zdaniem troszeczkę za bardzo bulwersująco podeszli tutaj do sprawy, bo nie wydaje mi się, żeby problem był aż tak poważny akurat w ich kontekście, jest szereg przepisów, które mówią o różnych rzeczach – przyznaje Beata Kaczmarek z Wydziału Kultury UM w Chorzowie.
Ale takiego, który pozwalałby na wydawanie zezwoleń ulicznym grajkom, w Chorzowie nie ma. Muzycy nie mają wątpliwości co do tego, że to im utrudnia życie.
Tak jak socjolodzy nie wątpią, że bez takich ludzi, miasta byłyby po prostu smutne. – Przyciągają ludzi i ludzie dobrze się czują w tych miastach, które mają swój klimat, swoje takie genius loci. I taki klimat, taką atmosferę tworzą właśnie osoby grające na gitarach, na flecie – wyjaśnia dr Tomasz Nawrocki, socjolog.
I właśnie dlatego Daniel i Łukasz zapowiadają, że do zestrojenia muzyki z wizją urzędników będą dążyć. – Żebyśmy nie musieli borykać się z każdym napotkanym człowiekiem, który akurat zgłosi taką interwencję i wtedy musi przyjechać straż miejska czy policja i nas po prostu ściągnąć. Mówiąc krótko, żebyśmy mieli jakieś podstawy, żeby z takim człowiekiem móc się komunikować – tłumaczy Daniel Łebek, uliczny muzyk.
Jednak wiele wskazuje na to, że te argumenty na urzędniczy oddźwięk liczyć nie mogą.