Czarna przyszłość PKS-ów
Iskierka nadziei jeszcze się tli, ale dla myszkowskiego PKS-u to już chyba ostatnia szansa. Szansa, by uniknąć smutnego losu. – PKS to już szczątki, to nawet nie wnikam w to. PKS to już na wymarciu – mówi mieszkaniec Myszkowa. Sytuację ma odwrócić kurs na dobrze znany kierunek – z przystankiem przy prywatyzacji. I dla spółki i dla pasażerów – będzie po drodze. Na razie firma wegetuje, gdyby nie sprzedaż nieruchomości przestałaby istnieć już 2 lata temu. – To jest takie kółko zamknięte, że kiedyś się ta sytuacja musi skończyć i trzeba, żeby transport przynosił dochody głównie – stwierdza Mariusz Zaczkowski, PKS Myszków.
Z tym jest jednak na bakier, inwestor mógłby to zmienić, ale najpierw trzeba go znaleźć. Dwie poprzednie próby sprzedaży pokazały, że to nie będzie łatwe. – Po inwestorze nie wiemy czego się spodziewać. Może przyjdzie i będzie inwestować w komunikację publiczną, a może nie będzie, bo wiadomo nie będzie takiego przymusu mieć – analizuje Rafał Jąderko, związek zawodowy, PKS Myszków. Być może lepszym rozwiązaniem była komunalizacja, ale o przejęciu nierentownych spółek samorządy z reguły nie chcą nawet słyszeć. Nie tylko w Myszkowie, podobna sytuacja jest jeszcze w Lublińcu i Częstochowie. – Podobnie jak szpitale. Podobnie jak wszystkie inne tego typu publiczne przedsięwzięcia w sferze publicznego transportu niestety kosztują i jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze – tłumaczy prof. Stanisław Krawiec, Politechnika Śląska.
Bo PKS-y od rozpoczęcia przekształceń, zmieniały jedynie właścicieli – wszystko by jakoś ukryć przez lata generowane straty. Majątek odtwarzany nie był wcale. Teraz skarb państwa spółkami, które z finansowego punktu widzenia strategiczne nie są zarządzać po prostu nie zamierza. Klamka zapadła i PKS-y na pewno pójdą pod młotek. W przypadku Lublińca i Częstochowy znany jest już termin. – Planujemy ogłosić zaproszenie do negocjacji tych dwóch spółek w połowie września tego roku – informuje Magdalena Kobos, rzecznik ministerstwa skarbu państwa.
Jeśli chętni się nie pojawią – pojawi się powracające od lat widmo – likwidacji. Taki scenariusz spełnił się w Zawierciu. Tu PKS zlikwidowano blisko 2 lata temu, ale to problemów nie rozwiązało. Trudno tu przewidzieć, dokąd, jak i gdzie jeżdżą autobusy. Rozkład w rozkładzie, a o klientów walczą prywatni przewoźnicy.
Utrzymać chcą się jednak w Lublińcu, w którym podobnie jak w Myszkowie o likwidacji nie chcą nawet słyszeć. Wyprzedaż majątku spółki trwa, zarząd zapowiada walkę i to nie tylko o przetrwanie. Udało się nawet pozyskać dofinansowanie – w wysokości miliona złotych. – Jednakże środki te możemy otrzymać tylko i wyłącznie wtedy, jeżeli pozbędziemy się zbędnych, nieprodukcyjnych, niepotrzebnych nieruchomości – wyjaśnia Jan Strzyż, PKS Lubliniec.
Niepotrzebne ministerstwu PKS-y same walki jednak nie wygrają, a bez chętnych inwestorów i pomysłów na ich ratowanie – niebawem pozostanie czekać aż ktoś w ministerstwie podejmie decyzję o ich likwidacji.