Czy mogli go uratować?

Artur przyszedł sie kąpać. Kiedy wyszedł z wody zemdlał. Nie wytrzymało serce dziewiętnastolatka. I gdyby pogotowie z Jaworzna, zareagowało szybciej pewnie żyłby do dziś. Michał Błaszczyk jako jeden z pierwszych starał się reanimować przyjaciela. Jako jeden z wielu dzwonił też po pogotowie. – Spytałem czy została juz wysłana ta karetka. Ona mi odpowiedziała, ze co ją to obchodzi, że musi przyjechać karetka z Mysłowic, bo Dziećkowice to jeszcze niby należy pod teren Mysłowic. Tylko, że tam jest bardzo ciężko z zasięgiem, to jest tak, że czasem chwyta po prostu zasięg z Jaworzna, czasem z Mysłowic.
Kolejnym razem numer 112 dobrze połączył Michała z telefonem pogotowia w Jaworznie. Stacja oddalona jest od miejsca tragedii dokładnie o 8 i pół kilometra. I gdyby karetka stamtąd wyjachała, pojawiła by się na miejscu już po kilku minutach. Ratownicy musieli jednak jechać z oddalonych o 17 kilometrów Mysłowic.
– Lekarz po całej reanimacji powiedział, że karetka z Jaworzna na sygnale jechałaby około 5-10 minut. A, że jechała pół godziny to już jest wina po prostu tego, że z Mysłowic jest dużo dalej niż z Jaworzna – dodał Michał Błaszczyk.
W jaworznickim pogotowiu nikt nie chciał z nami rozmawiać. Jak udało nam sie dowiedzieć dyspozytorka pracuje tam nadal, a dyrekcja żadnego błędu nie widzi.
Policja zebrała już materiały dowodowe. Przesłuchała też taśmy z nagraniami. Szczegółów na tym etapie dochodzenia jednak zdradzić nie może. Prokuratura też na ten temat wypowiadać się nie chce. Znajomi Artura nie mogą pogodzić się z stratą przyjaciela.
Artur za rok zdawałby maturę.