Czy musiał zginąć?

Najbliższa rodzina, przyjaciele i znajomi. Wszyscy oni żegnali dziś Bartłomieja Mycha, który ponad tydzień temu zginął od policyjnych kul w Holandii. Nikt z nich nie może uwierzyć w to, co się stało. Rodzice o śmierci syna dowiedzieli się od kuzyna, bo policja nie poinformowała ani ambasady, ani rodziny. – Nie powiadomiono ambasady o tym zdarzeniu, informacje otrzymaliśmy dopiero od matki ofiary i dopiero po tej informacji od niej policja potwierdziła nam to zdarzenie – oznajmia Renata Kowalska z wydziału konsularnego ambasady RP.
Dramat rozegrał się w jednym z budynków w miejscowości Veenendaal. Do mieszkania Bartłomieja ktoś wezwał patrol policji, bo podobno miał on wygrażać nożem. Na miejsce przyjechało siedmiu policjantów. – Dlaczego podjęli taką decyzję? Przecież pojechali po to, żeby mu pomóc po prostu, a zastrzelili go jak psa – żali się Janusz Mych, ojciec Bartłomieja.
Sprawa śmierci Bartłomieja Mycha poruszyła także holenderskie media. Dziennikarz Hans van den Ham, który od początku śledzi wszystkie wydarzenia, dotarł do osoby z polskiego biura pośrednictwa pracy, która chciała pomóc policjantom w interwencji. – Mówiła, że zwracała się do policji, że może pomóc i z nim porozmawiać, ale policja kazała jej się odsunąć. Wtedy to się wszystko wydarzyło. Powiedziała jeszcze, że gdyby miała sznasę może mogła mu uratować życie – wyjaśnia van den Ham.
Policja jak na razie nie udziela żadnego komentarza w tej sprawie. Również matka zastrzelonego, która rozmawiała w Holandii z policją nie uzyskała żadnych informacji. Nie chciano także pokazać jej wyników sekcji zwłok. – Wtedy ja spojrzałam temu policjantowi głęboko w oczy i powiedziałam: ale ja wiem, ja wiem, bo widziałam ciało mojego syna i wiem ile kul ma w swoim ciele – wspomina Grażyna Mych. Matka zapewnia, że trzy kule trafiły w klatkę piersiową. Tymczasem jej syn nie zranił żadnego z interweniujących policjantów.
Sprawą wydarzeń jakie miały miejsce w mieszkaniu Bartłomieja zainteresowała się prokuratura. – Chcemy mieć pewność, że policja działała zgodnie z prawem. Sprawdzamy jak policjanci zachowywali się tej nocy, ile tam było ludzi i dlaczego strzelali. Dochodzenie wyjaśni czy policjanci działali zgodnie z prawem, czy popełnili błąd – tłumaczy Mary Hallenbeek z prokuratury w Utrechcie. Zdaniem prokuratury śledztwo w tej sprawie może potrwać nawet rok. – A co tu trzeba? Jakie tu śledztwo trzeba przez rok prowadzić? Ja nie wiem, ja tego nie rozumiem – denerwuje się Janusz Mych.
Rodzina mówi, że Bartłomiej Mych do Holandii pojechał po lepsze życie. Nikt nie przypuszczał, że tam je straci.