Defibrylatory w miejscach publicznych

Osiem defibrylatorów znajdzie się m.in. w Spodku czy w budynkach urzędu miasta w Katowicach. Wszystko na wypadek, gdyby nagle np. na ulicy trzeba było komuś pomóc. – Wzywamy pogotowie ratunkowe, następnie układamy pacjenta, chyba że mamy już wcześniej pacjenta nieprzytomnego leżącego prosto, odchylamy mu głowę do tyłu udrażniając drogi oddechowe – wyjaśnia Elżbieta Cieślar, ratownik medyczny. Potem wystarczy postępować zgodnie z instrukcją, nie tylko tą obrazkową. To powinno pomóc przywrócić normalną pracę serca. Ale nie tylko. – W momencie, kiedy ktoś wyjmie z szafki defibrylator, będzie przekazana informacja, że ten jest on używany, a to spowoduje przysłanie karetki pogotowia z fachową obsługą medyczną – stwierdza Mirosław Cygan z wydziału zarządzania kryzysowego UM w Katowicach.
Służby medyczne podkreślają ważną zaletę tego urządzenia. – Po prostu przyklejasz na klatkę piersiową i on sobie sam analizuje. I ten AED jest o tyle, że on ci nie zdefibryluje, jeżeli nie ma konkretnego rytmu, który nadaje się do defibrylacji – tłumaczy Michał Świerszcz, kierownik Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gliwicach. Innymi słowy, urządzenie samo wie czy wysyłanie impulsu elektrycznego jest konieczne, czy też nie. I cały czas dokładnie mówi co trzeba robić. Ale to właśnie z tym może być największy problem. – Ludzie się boją, boją się zaszkodzić takiemu pacjentowi. A nic nierobienie jest gorsze niż udzielanie pomocy, nawet niefachowej – podkreśla Świerszcz.
Dlatego jak mówi radny Adam Warzecha, który był pomysłodawcą zakupu defibrylatorów w Katowicach, samo umieszczenie ich w ogólnodostępnych miejscach nie wystarczy. – Musimy też pamiętać o tym, że jednak wymaga to szkolenia. Trzeba w coraz większym zakresie kształcić ludzi w zakresie udzielania pierwszej pomocy – uważa radny.
Takie szkolenia przechodzą m.in. strażnicy miejscy, ale przynajmniej ci w Katowicach, jeszcze nie mieli okazji, żeby swoją wiedzę wykorzystać. – Bynajmniej nie wynika to z opieszałości strażników czy niechęci do stosowania tego urządzenia. Natomiast sytuacje, w których urządzenie to mogłoby być wykorzystywane, z reguły obsługiwane są nie tylko przez samych strażników – przyznaje Piotr Piętak, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Katowicach. Ale również przez pogotowie. Strażnicy zapewniają jednak, że trzymają rękę na pulsie.
Podobnie jak pracownicy kilkunastu instytucji w Żorach. W tym mieście w ciągu ostatnich dwóch lat pojawiło się dwanaście defibrylatorów. Ale na razie mieszkańcy zbyt często nie muszą okazywać serca sercom innych. – Na razie mieliśmy tylko jedną okazję, żeby sprawdzić, czy dobrze funkcjonują. I myślę, że nie będzie zbyt często konieczności ich stosowania – oznajmia Dorota Marzęda, rzecznik UM w Żorach. Oby. Ale jeśli już taka konieczność zajdzie, to dobrze by było, żeby nad chorym czuwała nie tylko opatrzność.