RegionWiadomość dnia

Długie oczekiwanie na karetkę

Alina Tomaszewska trafiła do tarnogórskiego szpitala o drugiej w nocy. Diagnoza: zawał serca i decyzja o przewiezieniu jej do kliniki kardiologii w Katowicach. Trafiła tam jednak dwie godziny później, bo jak twierdzi, na przyjazd karetki czekała pięćdziesiąt minut. – Gdyby wcześniej udzielono mi pomocy, przeprowadzono koronografię i usunięto skrzep, to może nie doszłoby do uszkodzenia serca – denerwuje się Tomaszewska.

Syn, który przywiózł kobietę do szpitala nie mógł uwierzyć, że ambulans do pacjentki przyjedzie z oddalonych o prawie 30 kilometrów Siemianowic Śląskich. – Prosiłem lekarza, żeby jednak wezwał karetkę z Tarnowskich Gór. Powiedziałem, że koszty mnie nie interesują. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że ta karetka jedzie z tak daleka – podkreśla Sławomir Tomaszewski.

Wszystko dlatego, że w Siemianowicach Śląskich ma siedzibę firma, z którą szpital ma podpisaną umowę na transport sanitarny. W sytuacji, gdy przewoźnik nie może wykonać kursu, szpital może wezwać wojewódzkie pogotowie stacjonujące w Tarnowskich Górach. Jednak lekarz uznał, że stan pacjentki nie jest na tyle poważny, by nie mogła na karetkę zaczekać. – Z naszych wyliczeń wynika, że pacjentka czekała na karetkę 40 minut. Musimy wziąć pod uwagę warunki, jakie panowały na drodze. Lekarz, który panią Tomaszewską przyjmował uznał, że w jej przypadku 40 min. to czas wystarczający – stwierdza Jerzy Rdes, zastępca dyrektora ds. lecznictwa WSP w Tarnowskich Górach.

Firma na dojazd do szpitala ma pół godziny, tak przewiduje zawarta umowa. Jednak obsługując w całej aglomeracji 18 szpitali sześcioma karetkami w dzień i trzema w nocy, zdarzają się spóźnienia. – Mogą się zdarzyć takie przypadki, że nie jesteśmy w stanie dotrzymać tego okresu 30 minut, ale współpracujemy z dwoma firmami, które przejmują nasze zlecenia i wykonują je w miarę posiadanych środków transportowych – przyznaje Jerzy Becker, dyrektor K&K Ambulance.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

O tym, jak transport pacjentów wygląda od kuchni, wie Zbigniew Zdónek, który jako lekarz jeździł w takich karetkach. Twierdzi, że firma z tak małą liczbą załóg nie jest w stanie się wyrobić obsługując kilkanaście szpitali. Co więcej, jego zdaniem przypadków spóźniania się było zdecydowanie więcej, nawet w sytuacjach zagrożenia życia. – Karetki były zupełnie bezzasadnie przekierowywane przez właściciela w kompletnie inne miejsca, były wycofywane z danego wyjazdu, żeby obsługiwać bardziej kluczowych pacjentów – stwierdza były pracownik K&K Ambulance.

Alina Tomaszewska po miesiącu od tamtego transportu znów trafiła do tarnogórskiego szpitala z podobnymi objawami. I znów na ambulans musiała czekać zdecydowanie dłużej niż pół godziny. Dlatego jej syn zapowiada, że skieruje do prokuratury doniesienie o spowodowanie przez szpital zagrożenia życia i zdrowia. Wtedy to prokuratorzy zbadają, czy diagnozy lekarzy były dobre.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button