Region

(Do)wolność

Karina Sieradzka, a żeby pozostać w zgodzie z prawem prasowym Karina S. – redaktor naczelna ”Rybnika po godzinach”. – Gdybym się zgodziła z tym wyrokiem sądu, który dostałam, byłabym skazana. Skazana za słowo z oskarżenia publicznego. Wyrok: Tysiąc pięćset złotych grzywny. Właśnie zaskarżony przez naczelną. – Nawet nie odbyła się sprawa sądowa. Tylko dostałam pismo z aktem oskarżenia i od razu z wyrokiem.

Sprawa zaczęła się od tekstu sprzed ponad roku, który według urzędników z rybnickiego magistratu mijał się z prawdą. – Ważna jest rzetelność dziennikarska, ważne jest żebyśmy dobrze robili to co robimy i istotne jest też to, że wolność słowa to nie może być dowolność słowa – uważa Krzysztof Jaroch, UM w Rybniku. A by tak się stało do redakcji wysłał sprostowanie, które redaktor naczelna opublikowała w rubryce listy do redakcji, bo uważała, że pismo nie spełnia wszystkich warunków formalnych. – Opublikowaliśmy całe pismo z wyjątkiem dwóch wyrazów, że wiadomości, które u nas się ukazały były nierzetelne i nieprawdziwe ponieważ się z tym nie zgadzamy – odpowiada Karina Sieradzka.

I przez te dwa słowa, jak kiedyś przez “lub czasopisma” oraz komentarz autora do listu sprawa zrobiła się wielkiego formatu. A urząd postanowił zaangażować w nią prokuraturę, by jak podkreśla jego rzecznik być w zgodzie z Kodeksem Postępowania Karnego. – Sprawa dotyczy wyłącznie artykułu 304 KPK, który mówi o tym, że jeżeli instytucja m.in. samorządowa stwierdzi naruszenie prawa powinna niezwłocznie o tym powiadomić organy ścigania, co też uczyniliśmy – tłumaczy Krzysztof Jaroch. Czyli urząd nie chciał, ale musiał przez posznowanie dla prawa angażować służby w walkę z gazetą, która niejednokrotnie udowodniła, że potrafi patrzeć rybnickiej władzy na ręce. Raz pisząc o tym jak prezydent urządza swoje urodziny w urzędzie i w szkole. Innym razem o tym, jak potrafi bawić się straż miejska za publiczne pieniądze. Ale pewnie nie dlatego feralne dwa słowa i komentarz przybrały formę najpierw doniesienia, a potem aktu oskarżenia. – Jeżeli chodzi o przestępstwa przewidziane w ustawie prawo prasowe jest to pierwsza taka, z którą miałem styczność w całej karierze zawodowej – oznajmia Jacek Sławik, prokurator rejonowy.

Bo i rzadko, żeby nie powiedzieć nigdy, zdarza się, by urząd tak ostro reagował na krytykę gazety. Ale postanowiliśmy to sprawdzić u samego źródła. Czy to jest pierwsze nieopublikowane sprostowanie które pan napisał. Czy reszta była opublikowana dlatego nie skierowaliście sprawy do prokuratury? – Według mojej obecnej wiedzy tak – odpowiada Krzysztof Jaroch. A według naszej wiedzy zdobytej w ciągu zaledwie godziny od rozmowy z rzecznikiem urzędu – nie. Bo wcześniej Adrian Czarnota, dziennikarz innego tygodnika w Rybniku znalazł się w niemal bliźniaczej sytuacji. – Miałem kiedyś taką sytuację, że umieściłem obok sprostowania w zasadzie odpowiedź, którą urząd miasta potraktował jako komentarz. A prawo prasowe pozwala na umieszczenie odpowiedzi, jednak zabrania umieszczenia komentarza w tym samym wydaniu gazety.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Ale legaliści z urzędu miasta mimo, że KPK dla każdego przypadku powinien stanowić tak samo, wówczas obowiązku powiadomienia prokuratury nie spełnili i sprawy nie było, za co teraz w zgodzie z literą prawa to oni mogą odpowiedzieć. Jeżeli z tego obowiązku ta instytucja się nie wywiązuje to? – Może również być narażona na konsekwencje prawne – informuje Jacek Sławik. Ale przecież nie o to chodzi, by władza dziennikarzy, a dziennikarze władzę podawali do prokuratury. – Wykorzystywanie aparatu ścigania w sporach z dziennikarzami nie da się pogodzić ze standardami demokratycznego państwa. W oczywisty sposób grozi to recydywą cenzury – uważa Zbigniew Konarski, Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczpospolitej.

Która w Rybniku sprawiła, że Karina S. czeka czeka na prawomocny wyrok, by znów stać się Kariną Sieradzką.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button