Duchowni rywalizowali w narciarstwie alpejskim

Na stoku jak w życiu – jedni upadają, drudzy radzą sobie całkiem płynnie. Choć w tym przypadku, i jedni, i drudzy mieli pod górkę, bo kombinezon był wyjątkowo nietypowy. – Strasznie wieje i człowiek się czuje jakby był latawcem. I dlatego dobrze, że na taki opór wiatru i na czas rywalizacji ściągamy sutannę – mówi ks. Damian Copek, organizator zawodów
Śląscy księża do Wisły Łabajowa przyjeżdżają każdego roku, by wyłonić spośród siebie najlepszego narciarza. Na co dzień oddają innych w opiekę Najwyższego, podczas zawodów – jak mówią – sami nie raz potrzebują opieki. – Znak krzyża i westchnienie: “Panie Boże miej mnie w swojej opiece”, żeby człowiek się gdzieś tam nie połamał i jakoś szczęśliwie wrócił do domu – stwierdza ks. Grzegorz Szwarc, organizator zawodów.
O tym, że do domu wróci szczęśliwie jest przekonany ks. Władysław Nowobilski, najstarszy duchowny-narciarz na stoku. Mimo swoich 68 lat już szykuje się do kolejnych startów. – Jutro biorę udział w góralskich zawodach w Nowym Targu. Górale będą w strojach góralskich i ja też będę po góralsku ubrany – przyznaje duchowny.
Wsparcie z niebios to jedno, wsparcie na ziemi to drugie, bo przecież nic tak nie zagrzewa do walki jak gorący okrzyk wiernego parafianina. – Instrumenty grające, dmuchające także tu wszystko jest. Kibicujemy każdemu zawodnikowi, każdemu księdzu – zaznacza Jan Makosz, kibic zawodów. A i ksiądz proboszcz bardzo docenia to wsparcie. – Moi parafianie się sami organizują i mają bębny, trąbki i grzechotki – cieszy się ks. Krzysztof Sontag.
I właśnie przy dźwiękach trąbek i grzechotek po raz kolejny najlepszym narciarzem wśród duchownych został ojciec Dobrosław Mężyk z Katowic. – Sport przybliża nas, ale też uczy pokory. Dlatego myślę, że to jest takie ważne – podkreśla. Bo tej pokory bardzo trzeba na co dzień. I trzeba też na stoku, bo tu z łaską, czy bez chwila nieuwagi zawsze kończy się tak samo.