RegionWiadomość dnia

Dzieci chore na raka nie będą miały, gdzie się leczyć?

Walkę o zdrowie 12-letni Kuba zaczął w styczniu tego roku.Kubuś zachorował na neuroblastomę. Jest to czwarty stopień kliniczny, dosyć poważna sprawa – mówi Lidia Szlachcic, mama chorego na raka.

Sprawa leczenia nowotworu u Kuby i 23 innych małych pacjentów tego oddziału hematologii szpitala w Chorzowie, dziś mocno się skomplikowała. – W tej chwili mamy tragiczną sytuację. Dowiedzieliśmy się właśnie przed chwilą, że nasz oddział zostanie zamknięty. Powód tak drastycznego posunięcia – ten sam od lat. – Zaczyna nam brakować pieniędzy na leczenie pacjentów. Wielokrotnie zwracaliśmy się do Funduszu Zdrowia o renegocjacje i praktycznie do zeszłego piątku była cisza, zawsze dostawaliśmy odpowiedź już na nie – informuje Grzegorz Szpyrka, dyrektor Centrum Pediatrii i Onkologii w Chorzowie. Szpital dziecięcy w Chorzowie obecnie ma siedem milionów złotych straty. Głównie z powodu tego, że NFZ nie zapłacił za leczenie małych pacjentów ponad ustalony limit.  

Sytuację gorzko ocenia wojewódzki konsultant do spraw hematologii. Podkreśla, że nigdy dotąd leczenie dzieci nie było zagrożone. Przekonuje jednocześnie, że powstały dług to nie wina samego szpitala, ale systemu finansowania usług medycznych. – Tego typu zadłużenie nie jest wynikiem jakiś działań nieracjonalnych, wręcz przeciwnie – to świadczy o tym, że tam są leczone bardzo ciężko chore dzieci, udziela im się odpowiedniej pomocy – mówi prof. Sławomira Kyrcz-Krzemień, wojewódzki konsultant medyczny ds. hematologii.

Rodzice chorych dzieci pomocy szukają wszędzie. – Kilka dni temu byliśmy z rodzicami u prezydenta miasta Chorzowa, który nas zapewniał, że ten oddział nie zostanie absolutnie zamknięty, bo sobie czegoś takiego nie wyobraża – mówi Karolina Kwapień, mama chorego na raka. I choć dziś władze Chorzowa tę deklarację podtrzymują, zaznaczają już jednocześnie, że los oddziału w ich rękach nie leży. – Próbujemy rozmawiać z Narodowym Funduszem zdrowia w takim kierunku, żeby szpital jednak uzyskał nadwykonania, i żebyśmy tego szczególnie potrzebnego dla dzieci w najcięższej sytuacji zdrowotnej oddziału, nie musieli likwidować – mówi Wiesław Ciężkowski, wiceprezydent Chorzowa.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Ciężką sytuację szpitala można zlikwidować jednym zastrzykiem… gotówki. Tyle tylko, że w NFZ twierdzą, że tej brak. Gdyby Fundusz chciał zapłacić za wszystkie zaległe śląskim szpitalom świadczenia, musiałby wydać 400 milionów zł. – Po zakończeniu roku finansowego sądzę, że przynajmniej tak jak zawsze około 50 procent nadwykonań na tych oddziałach dziecięcych będziemy w stanie zapłacić – deklaruje Jacek Kopocz, rzecznik prasowy śląskiego oddziału NFZ.

Negocjacje chorzowskiego szpitala z NFZ zaplanowano na środę. – Dzieci są jak papierki lakmusowe, chłoną wszystkie nasze emocje. Takie emocje, jakie dostarcza nam tutaj NFZ, to jest jakaś taka…, to gwóźdź – nie powiem do czego – stwierdza Agnieszka Biernacka. Emocje, głównie te niezdrowe, już udzielają się małym pacjentom. – Nie wyobrażam sobie, że trzeba by zamknąć ten oddział. Traktuję ten oddział jak swój drugi dom – mówi Jakub Szlachcic, choruje na raka.

Kiedy los tego oddziału w chorzowskim szpitalu wciąż jest niepewny, w Częstochowie podobny oddział właśnie otwarto. Ten w Wojewódzkim Szpitalu ma 12 sal i 26 łóżek. – Zarówno ja jak i personel chcielibyśmy, żeby ten oddział zapewniał nie tylko warunki socjalne, merytoryczne, ale żeby pacjent miał tu również zapewnione warunki domowe – mówi Maria Pędziwiatr, ordynator oddziału hematologii w Częstochowie. Niestety ich zapewnienie nie zależy tylko od woli personelu szpitali. Przykład z Chorzowa dowodzi, że pełna gotowość lekarzy dziś już nie wystarczy.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button