Dzieci na Uniwersytecie Śląskim

Wojtek i Jędrzej Karolus to doświadczeni studenci. W kręgu naukowych doświadczeń – jak ryby w wodzie. – Do oparów z alkoholem wrzucili zapałkę. Taki fajny wybuch był – wspomina Wojciech Karolus. Jędrzej naukowe plany ma już sprecyzowane: paleontologia i archeologia. – Lubię szkielety. No i wykopywać różne rzeczy też. Ich mama – doktor Małgorzata Karolus postanowiła, że pokaże im naukowy świat jak najwcześniej, ale o tym czego będą się uczyli – zdecydują sami. – Mają możliwość zobaczenia rzeczy, o których my sami nie mamy często pojęcia.
Już za kilka dni dostaną indeksy i przyjdą na pierwszy wykład, który wygłosi dr Jerzy Jarosz. Zainteresowanie dziecięcym uniwersytetem przerosło najśmielsze oczekiwania: limit 600 miejsc wypełnił się błyskawicznie. Bo dzieci to słowo i wszystko, co z nim związane – wcale nie przeraża. – Dzieci zadają pytania, te pytania nie są uwarunkowane żadną wiedzą, one zadawane są spontanicznie. Pytania. Miliony pytań. Tak było w czasie ubiegłorocznych wykładów na dziecięcym uniwersytecie w Dąbrowie Górniczej. W tym roku na małych naukowców czekało pół tysiąca miejsc. Większość – już zarezerwowana. My też nabraliśmy doświadczenia – mówi Dominik Penar z Wyższej Szkoły Biznesu: wykładowcy wiedzą, że muszą być gotowi na wszystko. Nawet na pytanie o składniki… człowieka. – Odpowiedź też była zaskakująca: pan dr powiedział, że człowiek składa się z ciała, duszy i dokumentów. Z tym, że bez dokumentów nie funkcjonuje.
Uśmiech musi być najważniejszy – podkreśla pedagog dr Eugenia Rostańska. Choć nie wyklucza, że dla niektórych rodziców najważniejsza okaże się ambicja i zwycięstwo w naukowym wyścigu. Ale i na to znalazła się metoda. – Nie ma żadnych liderów, list rankingowych, ocen, rywalizacji. Wszyscy wygrywają!
''Siła, której nie widać'' – to tytuł pierwszego wykładu na Uniwersytecie Śląskim Dzieci.