Emeryt z Katowic wyrusza bryczką nad morze

Niczym kowboj, z bryczką jak z amerykańskich westernów, emeryt z Katowic chce przemierzyć Polskę. 3-miesięczna wyprawa nad morze i z powrotem to nie tylko podróż życia Jana Holewika, ale i dwójki jego towarzyszy. Lękający się tirów Kuba, pociągnie bryczkę ze słynącą ze stoickiego spokoju Myszką. Intensywny trening trwa od kilku miesięcy. – Tego drugiego konika dobraliśmy tak spokojnego i ułożonego w miarę, który przez długi okres czasu pracował w zaprzęgu, z innymi końmi i miejmy nadzieję, że dzięki temu uda się spokojnie dotrzeć – tłumaczy Andrzej Czuż, treser koni.
Startują z Katowic. Trasa wiedzie przez małe miejscowości, trzeciorzędnymi drogami, by po kilku tygodniach, z tempem dotrzeć do Ustki. Razem z drogą powrotną pokonają aż 1800 kilometrów. – Nie po to pojadę miesiąc, żeby od razu wracać. Parę dni tam pojeździć po wybrzeżu, posiedzieć jak będzie ładna pogoda nad tym morzem – opowiada Jan Holewik.
Skoro nikt do tej pory nie wyruszył wozem konnym z Katowic nad Bałtyk, Jan Holewik postanowił być pierwszy. O takiej wyprawie właściciel katowickiej restauracji zamarzył już trzy lata temu, bo nadmorska wyprawa to pożegnanie z luksusami. West wagon ma być zarówno kuchnią, spiżarnią i sypialnią. Jak będą wyglądały pierwsze dni to wciąż niewiadoma. Dlatego pomysł szalonej podróży podchwyciła córka pana Jana 0 Agnieszka, przynajmniej na początku zamierza mu towarzyszyć. – Nie wiadomo co się zdarzy, kiedy się zdarzy, co może nas spotkać. Jestem podobna do taty i też lubię takie pomysły spontaniczne. Niewygód i niespodzianek tej podróży obawia się natomiast żona podróżnika. – Cały czas o tym myślę i będę się modlić za niego, żeby mu się wszystko udało, żeby szczęśliwie wrócił, ale niepokój jest – mówi Halina Holewik.
To zrozumiałe, bo dotarcie do obranego celu może być niebezpieczne, a na pewno bywa trudne. Wie o tym wielu niekonwencjonalnych podróżników. To czego na razie obawia się rodzina Jana Holewika, doświadczają już bliscy Mateusza Widucha. Po tym jak dojechał do Gruzji i przejechał dookoła Morza Czarnego, wyruszył w samotną, motocyklową podróż do Mongolii. – Dla mnie bardzo ważne jest to, żeby wtapiać się w tubylców, żeby spać w jak najmniejszych wsiach, żeby jeść razem z tymi ludźmi.
Sebastian Gazda wybrał nieco bardziej egzotyczny pojazd. Na zlot motocyklowy za naszą zachodnią granicą postanowił pojechać kosiarką. Pomysłowością błysnęła także grupa włoskich farmerów. Podróżując traktorem postanowili poznać życie rolników z 9 krajów Europy. – To z pewnością jest zwariowany pomysł, ale sprawia nam to mnóstwo frajdy i na trasie spotykaliśmy się z bardzo miłym przyjęciem – wspomina Paolo Stroili, uczestnik wyprawy traktorem po Europie.
Na polską gościnność liczy też to trio. Pan Jan swoje perypetie ma zamiar spisać, by były wskazówką dla kolejnych podróżników.