Region

Gliwice: Nieudany happening Andrzeja Jarczewskiego

Happening Andrzeja Jarczewskiego miał zakończyć się dziś, ale antyterroryści zweryfikowali jego plany. – Zrobiłem to po to, żeby z wyższego poziomu dalej było słychać o co walczę – tłumaczy. Dlatego w poniedziałek wspiął się na 110-metrową wieżę i rozpoczął jej okupację. Zdziwienia nie kryła nawet jego rodzina. Mimo to przed kamerami stanęła za nim murem. – Siedział i pisał to, co chciał napisać i pewnie wtedy zdecydował, że już czas, żeby tam wejść – mówi Halina Jarczewska, żona.

Andrzej Jarczewski dobrze wiedział jak wejść, by obejść monitoring i ochronę. Pracował tu przez osiem lat. – Niejednokrotnie wchodził na Radiostację jakby współuczestniczył w różnych pracach, które się tam obywały – przyznaje Mariusz Kopeć, administrator Radiostacji Gliwickiej. Tym razem jednak wspiął się na nią nie po to, by pracować a protestować. Domagał się między innymi przywrócenia do pracy, z której został wyrzucony na miesiąc przed okresem przedemerytalnym. – Gdybym poszedł na jakieś dalekie kompromisy, to bym poszedł do pana prezydenta, cmoknął do w paznokieć i powiedział mu, że jestem jego sługą i podnóżkiem, i wówczas natychmiast bym wrócił do pracy. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości – mówi Jarczewski.

Jednak ci, którzy dobrze go znają mówili, że to nie tylko o to chodzi. Jarczewski protestował też bowiem przeciw “kacykozie”, czyli było to nic innego jak krytyka samorządu. Ten nie wydał żadnego oświadczenia. Nikt też nie pojawił się pod wieżą. Za to roiło się pod nią od policji, służb medycznych i ratowniczych. Zgodnie z planem miał zejść w sobotę. Ale policjanci tyle czekać nie zamierzali i sami po Jarczewskiego weszli na górę. – Uczynili to dwaj policjanci, którzy mieli uprawnienia do tego typu wspinaczki – informuje podkom. Marek Słomski z gliwickiej policji.

Pan Andrzej prosto z wieży został przewieziony do szpitala psychiatrycznego w Toszku. – To jest tylko badanie w celu potwierdzenia bądź wykluczenia jakiegoś zaburzenia psychicznego – tłumaczyła wówczas Anna Rusek, dyrektor Szpitala Psychiatrycznego w Toszku. W szpitalu po dwóch dniach lekarze orzekli, że Jarczewskiemu zupełnie nic nie dolega. Wyszedł w piątek. – Proszę zobaczyć, jakie za tym prywatne interesy i nikczemne motywy stoją. Ja to wszystko biorę pod uwagę i nie zamierzam pod żadnym pozorem nikogo prosić ani łagodzić sytuacji, wręcz przeciwnie – komentuje całą sprawę Jarczewski. Dlatego niebawem znów zamierza przygotować happening. Ale tym razem walczyć będzie z ziemi.

Ciąg dalszy artykułu poniżej
Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button