Hieny świąteczne

Od pół roku dwie kobiety, podające się za wolontariuszki łódzkiej fundacji Gaja, wyłudzały datki na operację rzekomo chorego na raka 4-latka. Dziennie udawało im się zebrać około 30-40 złotych, oczywiście pieniądze nie trafiały do chorych dzieci, a do ich kieszeni. W toku prowadzonych czynności policjanci ustalili, że kobiety mogły działać również w Katowicach oraz w Sosnowcu – mówi kom. Magdalena Bieniak, KMP w Tychach.
Dobra passa oszustek,skończyła się na pewnym osiedlu w Tychach, bo trafiły do domu komendanta straży miejskiej. Zgodziłem się na złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa – Ryszarda Polcyna zaniepokoił brak, wymaganych prawem dokumentów i identyfikatorów: Szły w zaparte i w związku z tym poprosiłem patrol straży miejskiej, który przybył na miejsce, zaczął je legitymować i okazało się, że to nie są mieszkanki Tychów. A dziecko, o którym mówiły – nie istnieje.
Fundacja Gaja dziwi się całej sytuacji, że to nie jedyny taki przypadek – przekonują tyszanie. Jak mówią – kwestującym ufają coraz rzadziej. Po prostu wiem, komu można dać i jak będę miała nadwyżkę, to dam, także nie daję, takim nie. Poza tym nie potrafią się wylegitymować – mówi mieszkanka Tychów.
Fałszywymi wolontariuszkami już zajęła się prokuratura. Przy sporządzaniu aktu oskarżenia niewątpliwie musimy wziąć też pod uwagę wartość wyłudzonych pieniędzy i od tego będzie zależała późniejsza kwalifikacja prawna przy kończeniu sprawy – wyjaśnia Agata Słuszniak, Prokuratura rejonowa w Tychach. Sprawy, która choć dotyczy niewielkich kwot – bulwersuje. Jeżeli ktoś zarabia na dzieciach, to w ogóle to przekracza jakiekolwiek granice przyzwoitości. Dzieci potrzebują pomocy, na każdym kroku to się widzi, a takie oszustwa to jakby najbardziej dotykaja – mówi Joanna Toma. Oszustki żerowały na odruchu serca, przekonuje Ilona Słomian z tyskiego hospicjum: Zdarzyła się sytuacja, że do drzwi najszej wolontariuszki zadzwoniła pani, która podszyła się, że zbiera na budowę hospicjum stacjonarnego. Jak mówi – w czasie świąt oszustów jest więcej, ale wolontariusza nie trudno jest poznać: Posiada puszkę, która jest zaplombowana, opisana. Jak również posiada identyfikator, który mówi o tym, jak się nazywa wolontariusz, jaki jest numer legitymacji.
I choć dwa czy trzy złote, które zamiast do takiej puszki, trafiają do czyjejś kieszeni – to teoretycznie niewiele – to właśnie ich może zabraknąć, żeby naprawdę uratowac czyjeś życie.