Jubileusz rybnickiego żużla

Bez tych gadżetów na żużel przychodzić nie wypada. Obowiązkowo program, słonecznik i dodatkowo mocne gardło. – Długopis jest potrzebny do notowania. Niezbędny może okazać się jeszcze słonecznik, żeby uspokoić nerwy – mówi jeden z kibiców. Nerwy, które w takich miejscach nie jest łatwo utrzymać na wodzy. Zasada jest jedna. Klub istnieje, gdy na trybunach z tysięcy gardeł wydobywa się wciąż to samo hasło – “ROW”, bo podobno rybniccy kibice należą do tych najbardziej gorliwych. Co sezon próbują sił i nowych technik by doping przynosił coraz lepsze efekty. Podobno to jedyny fan klub w Polsce, który tzw. zadymy może na stadionie robić legalnie.
– Niektórzy kibice przychodzą na stadion dla samej atmosfery. Jest doping jest zabawa. Nie jest to tylko piętnaście biegów. Natomiast są też kibice, którzy przychodzą bo interesują się żużlem – mówi Bartosz Ignaszewski, ze Stowarzyszenia Kibiców i Sympatyków Rybnickiego Żużla.
Atmosferę, która nie tylko kibiców ale i zawodników mocno kręci. – O wiele lepiej się żyje gdy się jedzie i słyszy, że trybuny żyją i nas dopingują. Ale cóż. Teraz jeździmy tylko dla tej garstki, która przychodzi i można powiedzieć, że są to najwierniejsi kibice – mówi Ronnie Jamroży, zawodnik RKMu ROW Rybnik.
Czyli ci, którzy od lat z niegasnącą czujnością śledzą dokonania swojej drużyny. Nawet wtedy, gdy tak, jak teraz puchary przywozi się tu coraz rzadziej. A i drużyna już nie tak mocna, jak kiedyś. – Jak ja startowałem to było czyste amatorstwo. Myśmy chcieli jeździć. Tam nie było mowy o pieniądzach. Człowiek był wierny klubowi – mówi Jerzy Gryt, były zawodnik ROW Rybnik.
Teraz już od prawie roku próbuje się tu oczyścić atmosferę i walczyć o nowy start. – Cały czas jest praca i poszukiwanie tego jednego, dużego sponsora, który by wprowadził do firmy stabilność – mówi Michał Pawlaszczyk, prezes RKM ROW Rybnik. – Dziś Rybnik ma ten nieco gorszy moment, ale głęboko wierzę w to, że jeszcze przyjdą dobre lata – mówi Henryk Grzonka, dziennikarz Radia Katowice.
Podobno żużel potrafi wciągnąć tak mocno jak łuskanie słonecznika. Wciągnął – wydaje się, że na poważnie pierwszego Mistrza Olimpijskiego w historii polskiej gimnastyki. – Chcę spróbować jak to jest rzeczywiście. Wejść w łuk żużlowy, wejść w ten kontrolowany ślizg. A jeżeli by się udało to byłaby to frajda. Można by coś dalej zacząć działać i bawić się w amatorski żużel – mówi Leszek Blanik, mistrz olimpijski.
A z tej pozycji już po pokonaniu najtrudniejszego wirażu pozostaje jedynie prosta do kolejnego mistrzostwa.