Katowicki Pow Wow

Teraz zloty miłośników Indian w Polsce już nikogo nie dziwią. Indianiści, bo tak siebie nazywają, zaczynali zwykle w ten sam sposób. – Jak byłem mały, budowałem wigwamy w lesie. Tak mi zostało. Potem spotkałem ludzi, którzy mieli ten sam odjazd. Dzięki temu można było się rozwinać, zobaczyć jak się robi stroje, jak się tańczy – opowiada Paweł Hinc. O to ostanie szczególnie dba Bogdan Płonka. To właśnie on wymyślił katowickie Pow Wow, czyli festiwal muzyki i tańca Indian Ameryki Północnej. – Sami Indianie zawsze powtarzają, ze człowiek biały, Europejczyk nigdy nie jest w stanie zrozumieć do końca ich kultury, ich sposobu postrzegania świata, sposobu myślenia. Jest to dla mnie pewien rodzaj wyzwania.
A wyzwanie jest nie byle jakie. O ile Pow Wow można zorganizować stosunkowo łatwo, o tyle ze skompletowaniem elementów stroju sprawa nie jest już taka prosta. – Kondor czy orzeł jest ptakiem mało dostępnym w naszym kraju i trzeba troszeczkę czasu i energi poświęcić na to, zeby zgromadzić pióra – dodaje Bogdan Płonka. W tym przypadku poszukiwania trwały trzy lata i zakończyłty się w ZOO. Ale pióropusz to mały pikuś w porównaniu choćby z tym przedmiotem. – Maczuga, która została zrobiona z bizoniego penisa, wysuszonego oczywiście.
Oczywiście. Co jednak nie zmienia faktu, że Indianie i ich wyroby często są przedmiotem żartów. Z Indian zdarza się też żartować miłośnikom ich kultury. Są jednak rzeczy, z których nie śmieją się nigdy. – Nie dotykamy rzeczy, które są dla Indian święte, które ciagle są ważne. Nie możemy lekceważyć tego typu rzeczy, ponieważ jest to ich wiara, ich przekonanie, ich tradycja, ich życie po prostu – tłumaczy Marek Ptasiński. Życie, które na własnej skórze poznał Leon Rzatkowski. Przez kilka tygodni mieszkał w wiosce plemienia Lakota, czyli Sjiuksów. To co zobaczył, zupełnie zmieniło jego wyobrażenia na temat Indian. – Mieszkają w betonowych domach tak jak my, ubierają się w dżinsach, chodzą w adidasach, jeżdżą samochodami, mają w domu lodówki, telewizory. Ale jak się zbliżają święta wtedy właśnie zbierają się na Pow Wow, przebierają się w stroje tradycyjne.
A potem tańczą i śpiewają. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie takich spotkań rocznie odbywa się kilkaset. Polscy indianiści Pow Wow organizują dopiero od kilku lat, ale już teraz ich popisy mogą wzbudzać duże uznanie. Nawet wśród teoretycznie największych wrogów. – Od dziecka w sumie lubiłem tę kulturę indiańską, tylko nigdy nie miałem okazji obejrzeć na własne oczy jak to wszystko wygląda. Jestem bardzo mile zaskoczony i pełen podziwu dla tych wszystkich osób – oznajmił Piotr Miś, kowboj.
Które mimo, że z różnych plemion, z zapaleniem fajki pokoju nie miałyby żadnych problemów.