Kłopotliwy półmaraton

Zagubione autobusy. Człowiek zamiast sygnalizacji świetlnej. Katowiczanie chodzą slalomem między biegaczami. Ulice centrum stolicy Górnego Śląska na kilka godzin stały się bieżnią dla maratończyków. I tylko dla nich.
– Informacja na temat dróg jest okropna. Dowiedziałam się przed samym rondem, że jest ono po protu zamknięte. Nie miałam nawet możliwości zjechania. Według mnie taki bieg na pewno nie powinien odbywać się w centrum, a raczej gdzieś na uboczu. Jednak ludzie jeżdżą tu do szkoły. To jest niedziela, ja rozumiem, ale jednak ludzie mają swoje zajęcia – skarży się Karolina Bartela.
I jak widać, nawet w niedzielę, mają ich dość sporo, co można było zauważyć po dość sporym korku.
Pozamykane drogi, objazdy dobrze znane tylko policjantom. A skoro maratończycy drogi opanowali, to kierowcy jakoś próbowali sobie radzić.
– Trzeba wytłumaczyć kierowcom, że jest bieg. Stąd nie widać akurat zawodników, więc trzeba po prostu powiedzieć, że jest bieg i jadą sobie w prawo i objazdem – stwierdza sierż. sztab. Tomasz Roch, KMP w Katowicach.
Objazdem jednak nie mógł pojechać tramwaj. Stąd kursy miały opóźnienia i nie wszystkie tramwaje jeździły zgodnie z planem.
Nic to jednak przy tym, z czym walczyli maratończycy, którym udało się dotrzeć na metę. – Przede wszystkim było to bieganie pod górę i to było najgorsze ze wszystkich momentów. Później na szczęście z góry także była chwila wytchnienia – mówi Ewa Orzeł.
I mimo to, że miasto, poza sportowcami, prawie stanęło znaleźli się tacy, którzy postanowili nie narzekać. Jak mówili cenniejsze od kursowania tramwajów jest to, że Śląsk ruszył wreszcie z młodzieżą, która zaczęła działać.
To, że na Śląsku się ruszyło zauważyli także ci, którzy na stale przebywają w Warszawie. – To, że tyle ludzi startuje to jest jakiś magnes przyciągający innych. Ja uważam, że wiele osób przekonuje się do biegania – uważa Irena Szewińska, prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
I jak widać żadna przeszkoda im nie straszna.