Kobieca siła prosto ze Śląska. Elżbieta Bieńkowska kandydatką na komisarza Unii Europejskiej
Wszędzie jej pełno i zawsze zwraca na siebie uwagę, ale wzrok przykuwała już dużo wcześniej. – Pani Elżbieta była uczennicą klasy biologiczno-chemicznej, była dwa lata wyżej ode mnie. Pamiętam piękną blondynkę, która wędrowała po korytarzach szkoły – wspomina Monika Karlig, nauczycielka.
Dziś mimo, że pełni jedną z najważniejszych funkcji w państwie, wciąż tu zagląda. – Jest w stałym kontakcie ze swoimi koleżankami i kolegami z klasy. Organizuje od czasu do czasu jakieś spotkania, a nawet – chyba jak została wybrana ministrem – to zorganizowała dla klasy spotkanie, ale to tyle wiem z ploteczek – mówi Tomasz Szyjkowski, Zespół Szkół Ogólnokształcących nr 15 w Sosnowcu.
Faktem jest za to, że zajmując wysokie polityczne stanowiska, nigdy nie mówi o sobie jako o polityku, zawsze mówi, że jest urzędnikiem. – Bezpośredni kontakt, taka otwartość na zarówno problemy jak i chęć rozwiązywania tych problemów. To jest u niej taką istotną, ważną cechą i to potrafi, tym sobie zjednać zawsze swoich rozmówców – podkreśla Michał Czarski, marszałek województwa śląskiego w latach 2002-2006.
Czy uda się jej zjednać szefa komisji europejskiej, okaże się już w przyszłym tygodniu. To wtedy poznamy jej ostateczny skład. Ale to właśnie w kandydaturze wicepremier Bieńkowskiej polski rząd pokłada największe nadzieje. Nadzieję na tekę komisarza ds. rynku wewnętrznego.
Słynne już "Sorry, taki mamy klimat" nawet w Brukseli nie powinno pokrzyżować jej zawodowych planów. Według ekspertów, powołanie polskiej minister do którejkolwiek z unijnych komisji będzie ogromnym sukcesem. – Polska więcej zyskuje na komisarzu Bieńkowskiej niż na przewodniczącym Tusku. Każdy komisarz, nawet w tych mniej ważnych komisjach, ma jednak coś do powiedzenia. Natomiast – nie oszukujmy się – Donald Tusk prawdopodobnie będzie przygotowywał catering na spotkania Rady Europy – stwierdza dr Bogdan Pliszka, politolog.
Jej osobisty sukces będzie jednak wiązał się ze zmianami w ministerstwie. Konsekwencją prawdopodobnego odejścia szefowa resortu rozwoju i infrastruktury do Brukseli może być koniec tak zwanego superministerstwa. – Ono zostało skonstruowane nieco sztucznie w ostatniej chwili. Trzeba było szukać jakiegoś organizacyjnego rozwiązania dla Pani Bieńkowskiej, więc jeżeli nowy premier podzieli to ministerstwo, to dla mnie to nie będzie zaskoczenie – mówi Leszek Miller, SLD. Tak jak pozytywny wynik kolejnej w życiu minister Bieńkowskiej rozmowy kwalifikacyjnej. Ta już w czwartek w Brukseli.