Krajobraz po powodzi

Żywioł nie daje za wygraną. Choć w wielu miejscach województwa śląskiego woda opada to w Borkach koło Goczałkowic stale jej przybywa. Mieszkańcy powoli tracą nadzieje na uratowanie swoich domostw. – Wszystko jest tak zawilgocone, że moim zdaniem na pewno będą potrzebne nowe domy zastępcze, bo to jest wszystko niemożliwością, zanim to wszystko wypompują – mówi Piotr Soloch, mieszkaniec Goczałkowic.
A nawet jeśli to się uda, to mieszkańcy obawiają się, że utoną w długach. Jak tylko woda opadnie, odsłoni skalę zniszczeń. Mieszkańcy już zaczynają liczyć, ile pieniędzy będą potrzebować na samo osuszanie domów. – To będą niesamowite koszta, np. jak za prąd płaci się przykładowo 200 zł, to teraz rachunek wyniesie pewnie 1000 zł miesięcznie! Tak że to jest makabra – stwierdza Jerzy Jurczak, mieszkaniec Goczałkowic.
Równie makabryczny będzie krajobraz, który odsłoni opadająca woda. Mieszkańcy Borek spodziewają się wielkiego bałaganu. Przeżyli już cztery groźne powodzie i wiedzą, że po fali wody, zaleje ich fala śmieci, padliny i uciążliwego robactwa. – Przede wszystkim będą komary, ryby, które w dolinach zostaną, wszystko to będzie gniło, będzie straszny smród – mówi Andrzej Pustelnik, mieszkaniec Goczałkowic.
Mieszkańcy obawiają się epidemii. A jak twierdzą, tego zagrożenia, jak i samej powodzi można było uniknąć. – Tu można by zrobić jakiś zbiornik retencyjny albo nas stąd wysiedlić, bo my już mamy tego dosyć, jesteśmy obciążeni fizycznie, psychicznie i materialnie – denerwuje się Anna Moroń, mieszkanka Goczałkowic.
To że zbiornik retencyjny w okolicy stawu Rontok jest niezbędny potwierdza Krzysztof Kanik, wójt gminy Goczałkowice. To jednak utopia, bo koszty budowy zbiorników retencyjnych są zaporowe, a gminy na to nie stać. – Problemem jak zwykle są pieniądze i odpowiedzialność. Nikt nie odpowiada za nic, nikt nie ma pieniędzy – podkreśla.
W konsekwencji za skutki powodzi najwyższą cenę będą musieli zapłacić sami mieszkańcy.